wtorek, 2 lipca 2013

Jak zaczalem, tak tez skonczylem.

Siedze w bibliotece pobliskiego uniwersytetu gdzie moge korzystac z internetu. Sa wakacje wiec biblioteka jest jeszcze spokojniejsza niz zazwyczaj, w dodatku slucham radia z telefonu z muzyka klasyczna, jazz'em i inna dobra muzyka. Ciesze sie, ze udalo mi sie znalezc taka stacje, bo jestem juz zmeczony wszedobylska salsa czy reggaetonem, a w dodatku wszedzie leca wciaz te same piosenki.. Przez to, ze pisze z tutejszego komputera niestety nie zobaczycie tutaj polskich znakow. Moj pobyt w Barranquilli dobiega konca. Spedzilem tu szmat czasu. Zdecydowanie jest to wystarczajacy czas aby dobrze poznac to miejsce i kulture tego miejsca. Zdaje mi sie ze jestem juz troche zmeczony tym miejsce i ciesze sie na kolejne podroze. Ostatni weekend spedzilem podobnie jak zaczalem moj pobyt tutaj czyli odwiedzilem Tayrone i Palomino.Do Tayrony wybralo sie dosc sporo osob, lecz podzielonych na grupy. Dwoch ziomeczkow juz w piatek, oraz trzy inne grupki w sobote z rana. Na wejsciu do Parku spotkala mnie nieprzyjemna sytuacja, gdyz zapomnialem zabrac ze soba dowod, lub paszport i mialem przy sobie tylko legitymacje studencka, ktora niestety wg. pani przy bramce wejsciowej nie byla wystarczajaca. Z tego powodu musialem zaplacic piec razy wiecej niz za wejscie studenckie. Glupie zasady traktujace ludzi jak roboty z numerem na czole, i ludzie kurczowo sie ich trzymajacy, zamiast dopuscic troche ludzkiego myslania. Na szczescie zwrocilem sobie ten wiekszy koszt dzieki temu ze zaoszczedzilem na hamaku i spalem na plazy, podobnie jak wiecej osob dla ktorych zabraklo hamakow, wiec wyszedlem na zero. Aby doswiadczyc zjawiskowych widokow na plazy w Tayronie trzeba najpierw soje wypocic w drodze na ta plaze. Musze przyznac ze tak jak na poczatku takie wspinaczkowanie mnie meczylo i chcialem jak najszybciej skonczyc, z czasem przywyklem do tych gorek i nawet polubilem te wycieczki typu gorskiego. Wieczor w Tayronie spedzony bardzo sympatycznie. Gralismy w odpowiednik polskiego Kenta, z malymi modyfikacjami, popijajac aguardiente. Przed ulozeniem sie na plazy do snu Aymen wyciagnal swoj wartosciowy sprzet czyli Tunezyjska Szisze i troche powciagalismy dymek o smaku Guayaby i miety. Tak jak nigdy nie bylem fanem palenia sziszy, po tym weekendzie przekonalem sie do tego uprzyjemniacza czasu. Nastepnego dnia, jak to bywa gdy sie wraca, droga do glownej drogi minela nam bardzo szybko i zaraz wsiedlismy do autobusu jadacego do Palomino. Po blisko godzinie wyszlismy z autobusu W Palomino i po przejsciu sie 10 minut ponownie bylismy na najlepszym miejscu kampingowym jakie odwiedzilem, czyli Finca Descondida. Miejsce tak chilloutowe, wyluzowane i przyjemne jakich malo. Dobra muzyka lecaca z glosnikow, przyjemna obsluga i przepyszne jedzenie to tylko ozdobniki dla pieknej plazy. Wieczor spedzilismy tym razem juz w mniejszej grupce osmiu osob, gdyz czesc zostala w Tayronie na kolejna noc, a czesc wrocila do Barranquilli. Ponownie kontynuowalismy relaksowanie sie palac szisze i pijac aguardiente siedzac przy stoliku na plazy. Nastepnego dnia osoby, ktore byly tu pierwszy raz wybraly sie na splyw po rzece z pobliskiej gory,  a ja wraz z Joaquimem(hostem Joany) zostalismy i spedzilismy ten czas na lezeniu na lezakach na plazy czytajac. Gdy nadszedl czas opuscic to niesamowite miejsce i szlismy do glownej drogi by zlapac autobus rozpetala sie straszna ulewa. Doszlismy do drogi i moglismy sie schowac pod daszkiem, lecz bylismy juz zmoknieci. Oprocz odglosow spadajacych kropel i szumiacego wiatru co chwila uderzal grzmot piorunu. Gdy auobus wreszcie nadjechal i wcisnelismy sie do niego w drodze zaszla nieprzyjemna sytuacja. Jednej z dziewczyn ze Stanow, Laurze pewien podejrzany typek wyciagnal aparat z plecaka bezpardonowo otwierajac go. Laura tego nie wyczula ale na szczescie inna z osob widziala jak ktos grzebie przy jej plecaku i powiedziala Laurze by sprawdzila czy ma wszystko w torbie, Nie bylo aparatu a podejrzany zarzekal sie ze nic nie zabral. Po jakims czasie gdy zaprzeczal wszelkim oskarzeniom powiadomilismy kierowce o zaistnialej sytuacji. Kierowca zatrzymal sie na przydroznej stacji policji i przekazal strozom prawa co sie stalo. Policjanci weszli do autobusu i sprawdzili podejrzanego, ale nic przy nim nie znalezli. Wszyscy musieli wyjsc z autobusu aby policja mogla sprawdzic czy aby aprat nie jest gdzie ukryty. Po chwili policjanci znalezli aprat schowany w dziurze dachu za siedzeniem podejrzanego. Byla to bardzo nerwowa sytuacja dla Laury, ktorej z oczu zaczly plynac lzy gdy policja kazala wszystkim wyjsc z autobusu. Humor jej sie poprawil gdy znaleziono aparat i wszyscy mogli wrocic na miejsca. Wielu pasazerow bardzo glupio sie czulo z faktu zaistnialej sytuacji. Bardzo sie staraja aby zrobic zawsze dobre wrazenie na turystach, a tu jeden typ spod czarnej gwiazdy moze wszystko zepsuc. W oczach owego zlodzieja mozna byla zobaczyc strach i zagubienie. Nie wiem jakie sa procedury i co policja moze z nim zrobic, na pewno jakies konsekwencje beda, gdyz policja w Kolumbii nie patyczkuje sie z przestepcami z tego co slyszalem.
Jest to moj ostatni tydzien w Barranquilli. Czas pozegnan, gdyz oprocz mnie rowniez pare najlepiej mi znajomych osob, z ktorymi spedzilem tutaj wiele czasu i zrobilem pare wycieczek wraca do swoich krajow. Z okazji tych pozegnan organizuje sie spotkania, dzis wieczor zegnamy Joane z Portugalii, bardzo dobra dziewczyna, czasem mam az wrazenie ze za dobra. Zdarza sie ze jest zbyt mila i ulegla, przez co np. jej szef podczas praktyk zdecydowanie za bardzo ja wykorzystywal i przemeczal praca.Oprocz Joany, ktora wraca do Portugalli jutro, jest to pozegnanie Camerona. Rudy chlopaczyna z North Caroliny, zabawny ziomek, sposob w jaki wypowiada gRacias z amerykanskim r zostanie mi w pamieci. Dzisiaj zegnamy jeszcze jedna osobe, Becce ze stanu Nowy Jork. Ladna, mila dziewczyna, polubilismy sie i gdy "kiedys" odwiedze Stany, to moze zahacze o jej miejsce aby ja odwiedzic. Ja tez juz powoli sie musze zegnac. Nie jest mi smutno przez te pozegnania, bo bardziej niz sie smuce, ciesze sie na nowe podroze i przezycia. Do Bogoty lece z rana w Poniedzialek, gdzie zostane 3/4 dni i wyrusze do Limy. Caly czas mam formalnosci systemowe w Aiesecu do zalatwienia ale pewnych rzeczy sie niestety nie przeskoczy i trzeba czekac. Dzisiaj bez zdjec, bo pisze z biblioteki.

Aaaa zapomnialbym, krotka wzmianka na temat wycieczki ze studentami z miejscach w ktorym ucze do Zoo. Wycieczka byla bardzo udana, dzieciaki podekscytowane iloscia egzotycznych zwierzat, ktore mogly zobaczyc z bardzo bliska. Na sciezkach Zoo przechadzaly sie indyki lub jakies kuropatwy, a obok w klatkach mozna bylo zobaczyc rozne malpy, lwy, pumy, papugi, slonie, iii inne zwierzeta, ktorych nazw nie znam nawet w jezyku polskim. Dodatkowo jak poinformowal nas nasz przewodnik wikeszosc z tych zwierzat zamieszkuje jedynie pobliskie tereny Karaibskie. Trzymajcie kciuki zeby moja dalsza podroz sie powidola, bezpiecznie i ciekawie! Kolejne posty mysle ze juz w Peru! Ciao!.





Dodaje jeszcze piosenke najslawniejszego w Kolumbii piosenkarza czyli Joe Arroyo, "En Barranquilla me Quedo" piosenke znana tutaj kazdemu na pamec.
http://www.youtube.com/watch?v=uN0rmmreopE





1 komentarz: