niedziela, 23 czerwca 2013

La Cueva y Fiesta de la Musica

Byłem tam pare razy. Po przybyciu do Barranquilli od razu zacząłem szukać jakichkolwiek informacji o kulturalno-artystycznych miejscach. Szukałem kawiarni, baru, czy też klubu w klimacie wyabstrachowanym. Czegoś na kszatł chociażby Mózgu w Bydgoszczy. Niestety moje poszukiwania nie były zbyt owocno. Byłem przekonany, że w tak dużym mieście, w którym mieszka jakieś dwa razy więcej ludzi niż w Bydgoszczy muszą być ludzie, którzy potrzebują takich miejsc i dlatego muszą być takie miejsca. Niestety Muszę stwierdzić, że ludzi zainteresowanych kulturą typu artystycznego jest tutaj bardzo niewiele. Oczywiście, zdaża się spotkać osoby lubiące czytać, czy oglądające bardziej ambitne filmy niż tylko Supermeny i Ironmeny. Jest to jednak znikomy procent na tle większości raczej nieświadomej innych nurtów artystycznych niż te głównourtowe. Jednym z niewielu takich miejsc jest La Cueva (http://www.fundacionlacueva.org/index_main.php)  Jest to restauracja, bar, oraz fundacja w jednym. Fundacja ta skupia w swoich szeregach artystów różnych sztuk i organizuje różnego rodzaju eventy. Jednym z członków aktywnie działającym w tej fundacji w przeszłości jest Gabriel Garcia Marquez, rodowity Barranquilleńczyk. W miejscu tym można pooglądać liczne fotografie zdąbiące ściany na których widać artystów podczas fiesty, a także zdjęcia z polowań, którym również zajmowali się w przeszłości. Byłem tam pare razy i wywiedziałem się, że co piątek i sobotę organizują koncerty kubańskiej muzyki na żywo. Wiedziałem, że prędzej czy później się tam wybiorę. Zmobilizowałem pare osób i odwiedziliśmy to miejsce aby posłuchać na żywo czegoś ciekawego:) Atmosfera była bardzo przyjemna. Ludzie siedzieli przy stolikach, jedli i pili w oczekiwaniu na rozpoczęcie koncertu. Gdy wreszcie zespół zaczął grać można była zaobserwować niekontrolowane podrygiwanie nóżkami i kiwanie główami wśród obecnych. Podczas przerwy lider zespołu, chełpiący się ilością skomponowanych przez niego piosenek, widząc jak międzynarodowe grono młodych ludzi siedzi przy jednym ze stolików pod sceną, zbliżył się do nas i z luzem rozpoczął pogawędkę. Opowiedział pare anegdot ze swojego życia. chciał również wypróbować swoje umiejętności w języku angielskim, którego jak podkreślił, zupełnie sam się nauczył i nigdy nie miał żadnego nauczyciela angielskiego. Sympatyczny gostek z brzuchem mocno odstającym, wąsem pozwalającym na ubrudzenie go podczas jedzenia, i spoconą koszulą:) Wypytał nas o nasz pobyt w Barranquilli a po rozpoczęciu kolejnej cześci nie omieszkał przedstawić każdego z nas zgromadzonej publiczności. Zapytał również jednego z kolegów, Dylana, czy gra na jakimś instrumencie. Dobrze trafił bo Dylan gra na perkusji. Zaprosił go do przyłączenia się do grania, miał grać na bębnach, z typu tych w które uderza się dłońmi. Mimo, że Dylan nigdy na takich bębnach nie grał, jakoś sobie poradził i potrafił dostosować się do melodii i rytmu danej piosenki. Następnie odbył się konkurs tańca. Po przesunięciu stołów kilka par zaczęło tańczyć na środku sali do przygrywanej przez zespół muzyki. Jedna para była z naczego stolika, Lokalna dziewczyna będąca hostem jednego z kolegów wzieła do tańca Aymena, który nieźle sobie radzi z tańczeniem salsy. Typowanie zwycięsców odbyło się na zasadzie oklasków i hałąsu stworzonego przez obecnych słuchaczy, udało nam się wytypować naszą parę do pierwsze trójki, premiowanej nagrodą, czyli małą buteleczką wina. Wszyscy byli zadowoleni z naszego odwiedzenia tego miejsca. Niestety, muszę przyznać, że aktywności organizowane przez ludzi z Aieseca ograniczają się głównie do imprez, albo wycieczek. Kulturalnych wyjść raczej nie ma. Co sprawia, że sam również mogłem być usatysfakcjonowany, że udało mi się zabrać paru ludzi do interesującego miejsca. Poza zainicjowaniem tego wyjścia zacząłem również ogłaszać spotkania, aby oglądać finały NBA. Kolumbia jak wiadomo raczej ma w nosie koszykówkę, ale biorąc pod uwagę, że obecnie jest tutaj na praktykach multum amerykanów, znalazło się paru chętnych do oglądania najważniejszych meczów tego sezonu. Obejrzałem pięć z siedmio meczów finałów. Od trzeciego meczu organizowałem ludzi aby wyjść wspólnie do baru gdzie możemy obejrzeć to emocjonujące widowisko. Końcowy wynik finału oczekiwałem, że będzie inny, liczyłem, że Spurs dadzą radę. Nie jestem jednak zawiedziony, gdyż od początku miałem nadzieje na siedmiomeczową serię,i taka właśnie była. Było sporo walki i emocji. Sporo dobrej koszykówki i to mnie najbardziej cieszy.
W tą sobotę odbył się międzynarodowy festival muzyki. Fiesta de la MUSICA.( http://barranquilla.alianzafrancesa.org.co/spip.php?article530) W wielu miejscach Barranquilli odbywały się jednocześnie koncerty. W każdym z miejsc była to muzyka z innego rodzaju. Byla scena jazzowa, rockowa razy dwa. muzyki klasycznej, electroniki razy dwa, hip-hopu, karaoke, rocku alternatywnego, tropicany(typowej karaibskiej muzyki) vallenato (tańca i muzyki z pod znaku Karaibów). Niemożliwością było zobaczyć wszystko. Udało mi się jednak być na koncercie jazzowym, rockowym(gdzie było darcie ryja i od razu się przemieściliśmy) Electronici, tropicany, hip-hopu(brylował koleszka z twarzą pomalowaną jak Joker z Batmana, prezentujący jednak wydaje mi się, że mizerne umiejętności rapowania) oraz Karaoke, gdzie wspólnie z Jasmine i Sydney zaśpiewałem "Every breath you take" Myślę, że słuchanie naszego wykonania nie należało do przyjemnych, ale ciężko oczekiwać od koncertów karaokę miodu dla uszu.

W miniony weekend była również organizowana przez Aiesec Barranquilla wycieczka do Tayrony. Stwierdziliśmy jednak z paroma osobami, że wycieczki tego typu nie są przyjemne. Za dużo osób na raz, przez co ciężko się dogadać w sprawie niektórych rzeczy. Dodatkowo ceny, które podali na facebooku były wyższe niż te, które musieliśmy płacić gdy byliśmy samodzielnie w Tayronie jakiś czas temu. Dlatego zdecydowaliśmy, że wybierzemy się tam samodzielnie, w mniejszej grupie, zapłacimy mniej, i wypoczniemy sprawniej:)

Co do innych nowości to jestem od paru dni w nowym mieszkaniu. Jest usytuowane w lepszym miejscu. mam bliżej do ważniejszych miejsc w mieście, oraz do pracy. Rodzinka u której mieszkam jest bardzo sympatyczna. Śpie w pokoju z innym już tu mieszkającym praktykantem z Houston. Rzeczą, która mnie bardzo ucieszyła byl fakt, że mają tutaj typową, klasyczną kawiarkę za którą tak tęskniłem:) Kolumbijska kawa przyrządzona w kawiarce smakuje wyśmienicie. A gdy wychodzę na patio by ją wypić i zrobić tą złą rzecz, która tak wspaniale współgra z kawą, mogę posłuchać odgłosów wydawanych przez jakieś papugi z sąsiedniego domu. Głowa rodziny, tata jest chory na parkinsona, dodatkowo kiedy coś mówi to szepcze co sprawia, że jest niewiarygodnie trudny do zrozumienia. Jeden z jego synów wiecznie sepleni, ale na szczęście żona(pracująca jako "głos" w radiu i drugi z synów(kształczący się na śpiewaka operowego, dzisiaj jego koncert pod prysznicem trwał z pół godziny) mówią czysto i mogę z nimi się porozumieć. Oprócz tego załatwiam formalności systemowe z Aieseciem aby wszystko grało z praktykami, które tu kończę piątego Lipca, oraz organizuję się do dalszej podróży. Host z couch surfingu w Bogocie znaleziony. Bilet lotniczy do Bogoty wkrótce kupie, a z Bogoty do Limy już czeka mnie dwu i pół dniowa podróż autobusem, Hej Przygodo!

wtorek, 11 czerwca 2013

Cartagena, więc nic do stracenia, sprawia, że jest wena!

Zapraszam Was dzisiaj na wyieczkę. Wycieczkę jedyną w swoim rodzaju. Międzynarodową, przeżytą wspólnie z prawie trzydzieściorgiem różnych, ludzi z odległych kulturowo i przestrzennie miejsc. Dodatkowo cała ta kolorowa grupa wybrała się na wycieczkę do jednego z najstarszych miast w Południowej Ameryce, czyli Cartageny. Miasta naznaczonego kolonizmem hiszpańskim oraz kulturą karaibską. Aleeee, najpierw inne atrakcje, może meczyk? Kolumbia gra z Argentyną w piątek mecz należący do kwalifikacji do Mistrzostw Świata, jestem pewien, że nie chcecie pzepuścić okazji zobaczenia takiego widowiska, w miejscu tak przesyconym piłką nożną? Chyba znam odpowiedź. Miejsce do obejrzenia meczu zaproponowały osoby lokalne. Wybrali trochę według mnie wcale nie najlepiej, bowiem klub, w którym na codzień odbywają się imprezki, dodatkowo płatny wstęp, ale w bilet wliczone są dwa piwka. W grupie internacionalnej około 30 osób, z czego większość przyodziała żółte koszulki reprezentacji Kolumbii. Do zatłoczonego klubu radzę przyjść około godzinę przed meczem aby spokojnie zająć miejsca siedzące, co dla grupy tak licznej nawet godzinę przed nie jest łatwym zadaniem. Zebrani w tym miejscu ludzie bardzo żywo reagują na wydarzenia na boisku. Gdy tylko ich ukochana reprezentacja przeprowadza dynamiczną akcję, od razu reagują okrzykami, piskami i oklaskami. Mecz stojący na wysokim poziomie. Większość ludzi oczekiwała jednak, że niesamowity Messi zagra od pierwszej minuty. Tak się jednak nie stało i pojawił się dopiero w drugiej połowie gdy trener Argentyny widocznie obawiał się o wynik. Oba zespoły strzeliły po golu, obydwa jednak nie były zaliczone bo zawodnik strzelający był na spalonym. Mecz zakończył się wynikiem sprawiedliwym 0-0. Wiem, jestem strasznie wnerwiony gdy oglądam mecz bite 90 minut i nie ma ANI jednego gola, tego w piłce nożnej nie lubię, dodatkowo jeśli to jest mecz grupowy, tak jak ten, nie ma dogrywek. Obie drużyny zażarcie walczyły o zdobycie gola, ciężko byłoby ocenić, który zespół bardziej zasługiwał na zwycięstwo, ja jestem skłonny stwierdzić, że drużyna Kolumbii przeważała w tym meczu, ale co ja tam wiem o piłce nożnej:) Po meczu trzeba się posilić w pobliskiej restauracyjce, a potem idziemy jeszcze porelaksować się w mieszkaniu jednego z obecnych. W głowach jednak mamy, że następnego dnia trzeba bardzo wcześnie wstać, więc zabawa na spokojnie i zbieramy energię na weekend.

Sobota, budzik dzwoni, równo o 6. O 7 trzeba się stawić na stacji Joe Arroyo, gdzie podjedzie po nas wynajęty przez Aiesecowe osoby autobus i zabierze nas do Cartageny. Podróż nie trwa długo, bo jedynie półtorej godziny i wjeżdżamy do Cartageny. Zarezerwowany hostel znajduje się blisko "starego miasta" Ma wszystko czego nam trzeba. Duże pokoje dla od 4 do 6 osób, kuchnie, lodówkę, patio ze stoliczkami i krzesłami, oraz co ważne, klimatyzację w pokojach.Zaczynamy zwiedzanie od przejścia się przez stary rynek w kierunku plaży. Dużo osób wyraża chęć wygrzania się na plaży i wymoczenia tyłka, jako, że niektórzy z nich dopiero co przybyli do Kolumbii i nie mieli jeszcze szansy zobaczyć karaibskiej plaży. Plaża porównując z tymi, które już widziałem nie imponuje. Nie jest na szczęście zbytnio brudna, ale liczba chodzących po plaży naciągaczy na masaż, kupno czegokolwiek jest denerwująca. Nie byłem raczej przygotowany, że siedząc na krzesełku mulatka w w ciąży zajdzie mnie od tyłu i zacznie mi masować kark. Łatwo się domyślić, że starają się wyciągnąć jak najwięcej pieniędzy. Jeden z sympatycznych kolegów zgodził się na masaż stóp, bo masażystka zarzekała się, że jest darmowy. W trakcie masażu jednak zmieniłą zdanie i zarządała wysokiej ceny. skończyło się na niczym. Masowany koleszka jest z Barranquilli i nie da się ot tak zrobić w dudka:) Po spędzeniu wystarczającego czasu na leżeniu i pluskaniu się w wodzie kierujemy się spowrotem do hostelu. Prysznic, trochę odpoczynku (jakby leżenie na plaży nie było odpoczynkiem) I idziemy na kolację. Jemy w restauracji, która jest w sumie sieciówką i jedliśmy w niej już, bo jest takowa również w jednym z centr handlowych w Barranquilli. Trzeba jednak przyznać, że ma niezłą lokalizację, bo jemy na dachu jednej z kamienic z ładnym widokiem na dach pobliskiej katedry. Podczas posiłku zaistniała pewna niespodzianka. Nagły huk niewiadomo skąd odwraca wszystkich uwagę od talerzy, a na niebie ukazują się fajerwerki. Nie ma ich sporo, ale zawsze jakieś urozmaicenie nieba z gwiazdami. Okazuje się, że to rzekomo ktoś świętuje zawarcie związku małżeńskiego:) Miła niespodzianka, nadaje danej sytuacji jeszcze magiczniejszą otoczkę. Na wiczór dośyć interesujący plan. W Cartagenie funkcjonuje pewien autobus, zwany Chivas Busem bądź Party Busem. Łatwo zgadnąć o co chodzi. Po wpłaceniu  odpowiedniej ceny, wsiadamy do autobusu, nie posiadającego okien. Głośna karaibska muzyka leci z głośników, i otrzymujemy butelki z alkoholem, rum albo aguardiente. Może dziś rum? Jedziemy przez miasto pzodrawiając przechodniów, robiąc zdjęcia i pijąc. Autobus zabiera nas kolejno do paru imprezowni, a w każdej znich tańczymy pare utworów. Dodatkowo pod jednym z klubów stoi pan sprzedający pewne przekąski, jak się okazuje one również są w cenie i można zjeść kilka z nich. Kończymy imprezę w jednym z klubów, siadamy przy stoliczkach obok jednej z restauracji przed która gra żywy zespół i wyciągająca do tańca swoim śpiewem kobitka. Mimo zmęczenia wyciskamy resztki energii i równiez tańczymy imitację salsy:)
Następnego dnia pobódka ponownie bardzo wcześnie, a biorąc pod uwagę wczorajszą noc za wcześnie, bo już o 7. Dzisiaj płyniemy motorówką na jedną z wysp w okolicy Cartageny. Takich wysp jest tu 27, całkiem sporo.  Odwiedzane są nie tylko przez turystów, również prezydent od czasu do czasu tu zawita. Nasza motorówka pędzi. Z łatwością wyprzedzamy inne płynące po zatoce. Co chwila z lekka unosi się na fali u opada na taflę wody, uderzając z hukiem, trzesąc pasażerami, co wywołuje piski dziewczyn. Za Bardzo polubiłem pływanie motorówką, kiedy oglądasz okalające zatokę budynki i naturę, oraz okrążający miasto mur służacy w przeszłości jako ochrona przed atakami innych statków z wody. Po około 40 minutach dopływamy do jednej z wysp. Znajduje się na niej oceanarium, można się przejść, obejrzeć z dystansu rekiny pływające w basenach, kolorowe ryby w akwariach i równie kolorowe papugi w klatkach. Tak spędzamy tu godzinę i następnie wypływamy na kolejną wyspę. Po dopłynięciu od razu kierujemy się do restauracji gdzie otrzymujemy wliczony w cene obiad taki jak lubię, czyli z rybą. Podczas posiłku, wraz z bardzo sympatycznym kolegą z Meksyku nawiązujemy pogawędkę z siedzącą na przeciwko nas rodzinką z Bototy spędzającą tu tygodniowe wakacje. Głowa rodziny częstuje mnie innym ryżem niż mamy na swoim tależu bo z mleczkiem kokosowym, które nadaje mu brązowy kolor i znacznie lepszy smak. Po obiedzie mamy czas aby ponownie powygrzewać się na plaży i trochę ochłodzić w wodzie. Na chwilę przed naszym umówionym powrotem do Cartageny, gdy już zebraliśmy się w umówionym miejscu zaczyna się ulewa. Chowamy się pod daszek aby przeczekać deszcz. Na szczęście nie trwa długo i po 30 minutach możemy wracać.  Wracamy około godziny 18. Kierujemy się do hostelu aby zmyć nagromadzony pot i piasek z naszych ciał. Dzisiaj nie mamy w planach imprezy, więc spędzamy wieczór na obronny murze i spacerując po starym mieście. Jest to zdecydowanie turystyczne  miasto, można dostrzec na ulicach wielu gringos.
Dziś nasz ostatni dzień, Wynagradzamy sobie dwa intensywne dni długim spaniem, bo do 10-11. Przygotowujemy własnoręcznie śniadanie składającą się z jajecznicy, patacones (smażonych bananów) oraz chleba i soku pomarańczowego. Godną zobaczenia atrakcją jest zwiedzenie zamku. Wiadomo, nie równa się do naszych polskich, czyli Wawelu i Zamku w Malborku, ale miło zobaczyć coś starszego w relatywnie młodym państwe. Zamek umiejscowiony jest na górze oraz zbudowany z szarego kamienia. można przejść się po zamku, podziemnych przejściach i wejść na wieże z której roztacza się widok na Cartagene z każdej ze stron. Spełniamy nasz turystyczny obowiązek i robimy sporo zdjęć:) Po zwiedzaniu zamku mamy jeszcze trochę czasu do odjazdu autobusu. Jak można przypuszczać nie jest możliwe i nawet pożądane poruszanie się wszędzie w tak licznej grupie, więc w grupach obieramy różne kierunki. Ważne dla mnie miejsce to mały ryneczek na którym sprzedawane są używane książki. Kupuję dwie, jedną Gabriela Garcii Marqueza, który przez część swojego życia mieszkał w Cartagenie, i drugą o przyciągającym mnie tytule "El extranjero" czyli "obcy" Resztę czasu spędzamy w parku przy kawie i na lodach. Zadowoleni wracamy do hostelu i po chwili wyruszamy spowrotem do Barranquilli. Dobrze spędzony weekend. Cartagena jest bardziej ukulturalnionym miejscem. Na samym rynku można było zobaczyć rzeźby ze stali przedstawiające postacie wykonujące różne czynności, oraz monumement Cervantesa oraz Bolivara, czyli jednego z ważniejszych wyzwolicieli licznych państw Amryki Południowej. To co wybieracie się na taką wycieczkę? warto!!!




Sprawy organizacyjne.
Osobną częśc poświęcę dla spraw organizacyjny, bowiem było ostatnio troche zawirowań dotyczących moich dalszych planów. Zanim się wybrałem do Kolumbii, wiedziałem, że po praktykach tu spędzonych będę chciał zacząć inne praktyki w innym miejscu. Podczas praktyk szukałem odpowiadających mi projektów. Udało mi się znaleźć pewne pasujace mojemu profilowi praktyki w Peru. Wyglądają na o wiele lepiej zorganizowane. Musiałem przejść przez dwa interview'y  z osobami z tej organizacji czyli Eduaction, która ma siedzibę w Brazylii i Peru. Po tych wywiadach udeżyło mnie jak diametralnie inaczej mówią po hiszpańsku Peruwiańczycy. Nie miałem żadnych problemów z tym, że wywiady były przeprowadzone po hiszpańsku, z łatwością można było zrozumieć co mówią. Ich mowa jest zupełnie inna niż mowa Costeńos czyli wybrzeżowców z Barranquilli. Wybrzeżowcy mówią bardzo szybko, ucinają słowa, a "s" na końcu słów jest także usunięte. Dodatkowo mają wiele słów, któe są używane jedynie tutaj. Jak spotkałem Jorche z Meksyku również nie mieliśmy problemów z dogadaniem się i przyznał, że sam ma nieraz problemy ze zrozumieniem ludzi z wybrzeża. Jorche chce się poduczyć angielskiego, a ja hiszpańskiego, więc obraliśmy strategię wedle której on mówi po angielsku a ja po hiszpańsku, i w razie błędów poprawiamy się wzajemnie. Cieszę się, że zdążyłem już opanować hiszpański by dogadać się na różne tematy. Wiem, że popełniam wiele błędów i muszę popracować nad odmianą czasowników i gramatyką. Biorąc pod uwagę, że praktyki w Peru mają trwać do Października, liczę, że po powrocie do Polski mój hiszpański będzie bardzo dobry. Co do praktyk, to streszczę trochę imponujące praktyki w Peru. Mam dotrzeć do Peru przed 10 Lipca, a 11 lipca wyjeżdżamy na tydzień przygotowujący do Porto Alegre w Brazylii. Dojazd do Peru (wybieram autobus) Nie jest taki drogi, posinien mnie kosztować około 150-200 dolarów, i trwać 3-4 dni. Po drodzę do Limy chciałbym się zatrzymać w Bogocie na dwie noce, żeby zobaczyć chociaż coś. A nastepnie będę musiał przejechać przez Ekwador do Peru. Dla niektórych podróż autobusem po Ameryce Południowej może brzmieć niebezpiecznie, ale spokojnie, z przeczytanych informacji dowiedziałem się, że nie jest tak źle, a autobusy międzynarodowe są wysokiego standardu. Po tygodniu w Porto Alegre wracamy do Limy gdzie będziemy pracować przez dwa tygodnie. Po tych dwóch tygodniach przemieścimy się do Chimbote, innego miasta w Paru nad wybrzeżem, gdzie praktyki będą trwać 8 tygodni. Z rozmów z osobą z tej organizacji wynika, żeokoło 5 października powinny się skończyć praktyki, i wtedy planuję wracać do Polski. W możliwości praktyk w Peru bardzo ekscytuje mnie doświadczenie poniekąd jednej z najlepszych kuchni na świecie, z cevicze w roli głównej. Może uda się również pojechać zobaczyć Machu Pichu, ale z tego co wyczytałem jest to bardzo drogie i Poleca się zwiedzanie mniejszych, mniej popularnych, starodawnych osad, które również są w Peru. Zawirowania dottyczące sytuacji w Barranquilli polegają na tym, że miałem problem z miejscem zamieszkania. Dziewczyna u której mieszkam oczekiwała, że po czasie praktyk momentalnie się ulotnie i nie będę zawracał ani jej, ani jej matce głowy. Ja z drugiej strony myślałem, że nie będzie problemu żeby przeczekać ten czas do praktyk w Peru w jej mieszkaniu. Dodatkowym aspektem motywującym moje opuszczenie jej mieszkania był fakt, że na wakacje lada dzień ma przyjechać tutaj kuzynka z Bogoty, a więc ja muszę opuścić pokój. Przez dwa dni byłem mocno zestresowany, szukałem wszelkich możliwości, pisałem do pól namiotowych na plażach w których byłem, czy nie mógłbym pracować u nich jako wolontariusz w zamian za miejsce do spania i nocleg. Niestety odpowiedzi były negatywne. Zacząłem pytać ludzi z Aieseca czy nie mają wolnego miejsca u jednego z host'ów. Otrzymałem również negatywną odpowiedź gdyż rzeczywiście jest teraz multum innych praktykantów i miejsca do mieszkania są pozajmowane. Byłem trochę zawiedziony, gdyż wielokrotnie niejedna osoba z Aieseca zapewniała mnie, że kiedykolwiek czegoś będę potrzebował to mi pomogą. Nie mogłem uwierzyć, że wśród tylu osób pracujących dla Aieseca, które tu poznałem nie znajdzie się jedna gotowa zaoferować mi materac, czy kanapę. Zacząłem myśleć nad wynajęciem pokoju na miesiąc, czego cena jest porównywalna jak w Polsce, około 500 zł. Gdy już nie wiedziałem co począć los się do mnie uśmiechnął. Jedna osoba, która miała przyjechać tu na praktyki i miała przygotowanego host'a nie przybędzie, gdyż zachorowała. Dzięki temu jest wolne miejsce do którego na dniach się przenoszę. Co więcej dziewczyna, która była odpowiedzialna za zorganizowanie moich praktyk tutaj, znalazła również miejsce w którym mogę pracować przez kolejny miesiąc, aż do wyjazdu do Peru. Miejsce jest na obrzeżach miasta, trzeba jechać autobusem około 40-50 minut, ale uczniowie to dzieci około 8-10 letnie, i są bardzo zabawne, a nauczanie ich to będzie ciekawe doświadczenie. Wszystko wyszło na prostą, czekam aby przenieść się do nowej rodziny, już się spakowałem. Z innych negatywnych rzeczy to popsuły mi się japonki, oraz zgubiłem przeciskając się w autobusie okulary przeciwsłoneczne:( więc czekają mnie dwa nowe zakupy, w niezbyt pozwalającym na poszerzenie budżecie, polegającym niestety głównie na innych:. Jedyną rzeczą nieprzyjemną, poza przesadnie natrętnymi sprzedawcami na plażach był smród na ulicy przy której był hostel. Zapach moczu i śmieci, ale to tylko na tej jednej ulicy na to trafiłem. Centrum miasta zadbane. Świetny wyjazd jeśli chodzi o ludzi, może troche było nas za dużo, ale to niesamowite być jednocześnie i doświadczać pięknych rzeczy w tak różnorodnym gronie.To teraz zdjęcia dołączone do reklamy wycieczki, sporo zdjęć, nadrabian wcześniejsze ubytki:

























Gdyby wszyscy Anglicy tak kochali Polaków jak Josie z Newcastle:)






Becca, zdjęcie z zaskoczenia, nie tęga mina/
Tu Kevin podobnie.
Zabawny niziutki Jorge, na oko z 155

Ziomeczek z Meksyku, Jorche.



AAymen lubujący się w suszeniu zębów za zdjęciach i....











I ............ I wchodzeniu na dachy do zdjęcia.