poniedziałek, 7 października 2013

Końcówka


  1. Koniec tej wspaniałej przygody już jest za rogiem, a ja zmierzam w stronę tego rogu na jego spotkanie. Najpiew parę słów o końcu projektu w Chimbote. Nasz projekt zakończył się sporym sukcesem. Co więcej, był o nas artykuł ze zdjęciami w gazecie, informacja w wiadomościach telewizyjnych i wywiad w radiu dwóch wolontariuszy. Przez te siedem tygodni mieliśmy okazję zapoznać się z uczniami i przywiązać ciutkę. Każdy z wolontariuszów na pewno miał swoich ulubionych młodocianych chimbotańczyków.Ostatni tydzień projektu zatytułowany był "despedida" czyli pożegnanie.Pożegnanie tak fundadorów projektu czyli marki Siderperu Gerdau, jak i samych uczniów, a co więcej reszty wolontariuszy, czyli osób, z którymi przez te 7 tygodni żyliśmy jak rodzina. Każdego dnia odbywały się różnego rodzaju spotkania, obiady, kolacje pożegnalne. To jednak nie było najważniejsze, najważniejsze i najbardziej pamiętliwe momenty to pożegnania z samymi uczniami. Interesujące jest jak klasy z którymi były największe problemy, które były rozwydrzone,spóźnialskie (bo nasza lekcja była zaraz po wuefue a chłopacy chcieli dłużej piłkę pokopać) nieuważne, głośne, nieuczestniczące i ogólnie sprawiające wrażenie, że nie za bardzo ich obchodzi że tu jesteśmy, potrafiły na konieć najlepiej nas pożegnać. Wyglądało to tak jakby dopiero teraz, na sam koniec wspólnie spędzonego czasu zaczęli doceniać cały ten projekt i każdego z nas. Niektóre z klas przygotowały jedzenie, kartki pożegnalne, słodyczę a nawet ceviche w sali kuchennej szkoły i to przeważnie były te klasy, które przez cały ten czas zachowywały się raczej niepoprawnie. Miłe były ciepłe słowa uznania niektórych uczniów, albo wielokrotne komplementowanie moich oczu, zdażało się to nawet ze strony chłopaków. (dziwiło mnie, że nie pzeszkadza im, że jedno ucieka w złą stronę) Moje oczy były komplementowane, bo są tutaj dla nich egzotyką. Peruwiańczycy nie mają jasnych oczu w kolorze niebiesko-zielonym, tylko ciemnobrązowe, lub prawie czarne, co z kolei u nas w Polsce pewnie robiłoby furorę. Oprócz tego każda z klas miała kopertę z imieniem Audry, mojej współpracownicy i moim w których mogli zostawiać wiadomości dla nas. Można ze spokojem powiedzieć, że każdy z nas był usatysfakcjonowany swoim udziałem w tym projekcie. Sam przed rozpoczęciem byłem dosyć sceptyczny do pracy jako wolontariusz na "ważne" tematy ale po zakończeniu jestem pełen nowych wartościowych doświadczeń i wielu nowych nauk, tak o innych jak i o sobie samym.  Nie da się też pominąć faktu jak dużo nauczyłem się mówić po hiszpańsku.Bardzo doceniam ten czas jak i współżycie w jednym mieszkaniu z resztą wolontariuszy. Podczas tego czasu miałem pewne problemy z przywczyajeniem się do niektórych zachowań wolontariuszy. Nie chodziło tu o różnice kulturowe, bardziej o osobowościowe, a ja z racji swojego przesadnego indywidualizmu nieraz intencjonalnie chciałem robić coś na opak. Oni jednak byli wytrwali w swojej dobroci, która z drugiej strony sprawiała na mnie wrażenie niereaz "milusińskiej" Pod koniec wspólnego czasu zaszły jednak pewne zmianym, przyzwyczaiłem się i już nie wnerwiałem bez powodu. Liczę, że jeszcze kiedyś się wspólnie gdzieś spotkamy.Chimbote pożegnaliśmy więc melancholijnie i nostalgicznie. Smutno jest zmienić już jedną rutynę, do której się przyzwyczailiśmy i polubiliśmy. Mimo, że były okresy gdy musieliśmy pracować naprawdę intensywnie, było warto, bez wątpienia. Po ostatecznych pożegnaniach wróciliśmy do Limy, gdzie niektórzy mieli lot do swoich domów już następnego dnia, inni dzień później, ale niektórzy mieli inne plany. Abdi, nasz koordynator, super koleszka. Bardzo inteligentny, szczególnie emocjonalnie, i potrafiący świetnie obserwować ludzi i dogadywać się z nimi wybiera się niedługo do Ekwadoru, a później do Bogoty na kongres (uwaga) klaunów:) Abdi ma doświadczenie pracując jako klaun w szpitalu z dziecmi. Inną osobą kontynuującą wojaże jest Sandra, krajanka Abdiego, również z Gwatemali. Ona z kolei wybiera się do Chile odwiedzić przyjaciół, a następnie do Buenos Aires aby uczestniczyć w kolejnych projekcie jako wolontariusz. Reszta osób wróciła do domu i kontynuuje studia, a ja wybrałem się po wysieńkę na torcie czyli do Cuzco i Machu Picchu, jednego z siedmiu cudów świata
  2. Zabawne było dla mnie kiedy spbie uświadomiłem, że lecę do Cuzco, a przecież przed wyruszeniem do Ameryki Południowej nie miałem najmniejszego pojęcia, że odwiedzę te miejsca. Nawet kiedy już zaaplikowałem o udział w projekcie w Peru również raczej nie brałem tego pod uwagę. Myślałe, że "eeee przecież to jest za drogo, za daleko itd." Miła niespodzianka na koniec podróży. Planowałem przetransportować się do Cuzco z Limy autobusem, z racji tego, że są tanie. Z ciekawości sprawdziłem jednak ceny biletów lotniczych i znalazłem relatywnie tanie, a koleżanka z Limy mi powiedziałą, że to naprawdę świetna promocja. Zdecydowałem się zakupić te bilety i dzięki temu zaoszczędzić sporo czasu (autobusem podróż trwa 22-24 godziny, samolotem jedynie godzinę!)Oprócz czasu oszczędza się na zdrowiu, co zdążyłem sprawdzić jadąc z Bogoty do Limy przez trzy dni.Przy pomocy siostry Enrique, czyli mojego hosta, Natali dotarłem na lotnisko o czasie i wsiadłem w samolot. Zabawne jest, że podróż samolotem do Cuzco trwa godzinę, a aby dotrzeć na lotnisko trzeba liczyć około półtorej. Obawiałem się trochę aby nie mieć ponownie problemów z wysokością, Cuzco i Machu Pichu nie są jednak na szczęście tak wysoko i nie miałem żadnych bólów głowy czy innych złych efektów. Jedynie ciutkę inaczej się oddycha i szybciej męczy. Po szybkim dotarciu do Cuzco i wyjściu z lotniska zapytałem gdzie mogę złapać busik do centrum. Przystanek był zaraz obok wyjścia jakieś 200 metrów i po kolejnych 10 minutach już byłem na placu głównym, czyli Plaza de Las Armas w Cuzco i mogłem podziwiać dwa imponujące kościoły przy placu  ( katedra jest podobno trzecią największą w Ameryce Południowej) oraz piękną kolonizacyjną architekturą, jakby to u nas się powiedziało "starego rynku" Plac Główny okalają licznę wąskie uliczki z kamienia, malownicze kamienicznki zawsze z dachem ze specyficznej czerwonej dachówki. Nad miastem czuwa Jezus, którego sporej wielkości monument snajduje się na górze zaraz przy centrum miasta.Już po drodzę busikiem, sympatyczna Peruwiańka Ebeatrice poleciła mi żebym udał się na górę z której można podziwiać całe Cuzco z góry.Ruszyłem w poszukiwaniu taniego noclegu. Zaraz po wkroczeniu do centrum można zobaczyć licznych białych, czyli gringosów turystów różnych narodowości i usłyszeć mieszaninę jezyków. Oprócz tego rzucają się w oczy kręcący się zawsze wokół nich sprzedawcy najróżniejszych souvenirów, branzoletek, namalowanych obrazków, instrumentów muzycznych, bryloczków, długopisów z doczepioną lamą, a i są też pucybuci, którzy szukają brudnych butów. Miałem adres pewnego hostelu, poleconego przez koleżankę, po zapytaniu policjanta zaraz tam byłem, hostel był jednak pełen, więc musiałem pytać dalej. Wstąpiłem do kolejnego napotkanego hostelu o nazwie Imperial i zaraz zapłaciłem za pierwszą noc, 20 soli, ze śniadaniem, czyli jakieś 25 zł. W sumie patrząc jak bardzo turystycznym miejscem jest Cuzco noclegi w hostelach są tu dosyć tanie. Po wspomnieniu pracownikowi hostelu, że mam zamiar następnego dnia od razu wyruszyć do Cuzco zaoferował mi zorganizowaną wycieczkę. 280 soli (dojazd,obiad,kolacja,hostel, śniadanie, bilet do Machu Picchu, powrót z Pueblo Machu Picchu, czyli Aguas Calientes do punktu gdzie odbiera nas van, i powrót do Cuzco) Licząć ile wydałbym organizując tę wycieczkę samodzielnie nie wyszedłbym wiele taniej, a tutaj wszystko zorganizowane. Bez dłuższego zastanawiania się zdecydowałem się wziąć tę opcję. Rano już o 7.30 wyruszyliśmy vanem do Najbliższego punktu Machu Picchu, z którego musieliśmy już spacerować wzdłuż torów do Aguas Calientes przez dwie i pół godziny. Van był międzynarodowy, byli Kolumbijczycy, Argentyńczycy, Ekwadorczycy, Czilijczycy, Niemcy, Amerykanie i Szwajczarzy. Drogę przez las przebyłem wspólnie z trojgiem Argeńtyńczyków, fajnie wyszło bo przecież bardzo lubię argentyński akcent, a tym bardziej samą kulturę Argentyny, o czym świadczy również fakt, że zanim wyruszyłem do Południowej Ameryki Argentyna była na pierwszy miejscu poszikiwań projektów do których mógłbym aplikować. Droga nie była ciężka, co rusz trafiały się piękne widoki na rzekę pełną gigantycznych kamieni. Dodatkowo ciekawie było porozmawiać z Argeńtyńczykami na różne tematy. Gdy zaczęło się ściemniać dotarliśmy do Aguas Calientes. Argeńtyńczycy jednak nie wykupili pełnego pakietu wycieczki, przyjechali jedynie tym samym vanem i ruszyli w poszukiwaniu hostelu, a ja do hostelu wskazanego wcześniej przez przewodnika wycieczki. Po kolacji przewodnik jednak poinformował mnie o dziwnej sytuacji. Wedle jego słów pieniądze, które zapłaciłem w hostelu za wycieczkę nie zostaly przelane do agencji i nie mógł kupić biletów. Poradził mi kupić bilet na Machu Picchu w tym samym momencie, a drogę z Aguas Calientes przejść na piechotę, tak jak tego dnia. Na całe szczęście po moim wykłocaniu się wysilil się na tyle żeby samemu pójść i kupić bilet do Machu Picchu, więc nie było tak źle, bo przecież lubię chodzić i przy okazji zaoszczędzę pieniądze za pociąg, które miały być mi zwrócone. Następnego dnia, bardzo wcześnie, jeszcze przed wschodem słońca o 4.45 wyszedłem z hostelu, planowo miałem wykonać tę półtora godzinną drogę po schodach na górę Machu Picchu z dwoma ziomeczkami z Ekwadoru, którzy mieli zapukać do moich drzwi. Jednak tego nie zrobili i wyruszyłem samodzielnie. Schodzy były dosyć wysokie i stromę, dodatkowo padał lekki deszczyk, nie była to przyjemna przechadzka, ale bilety za oficjalne autobusy na górę były dosyć drogię a trochę ruchu nie zaszkodzi. W końcu dotarłem na czas, czyli o 6.30 byłem przy wejściu do Machu Picchu i o dziwo chwilę po mnie zjawili się tam Santiago i Andres z Ekwadoru, wyszło na to, że zapukali do moich drzwi, tyle, że mnie już w pokoju nie było. Weszliśmy przez wejście główne w grupie około 15 osób, którą miał oprowadzać po ruinach nasz przewodnik. Już od wejścia czuć było magiczny klimat. Pogoda nie sprzyjała do zdjęć, gdzyż cały czas nad ruinami unosiła się mgła, a przewodnik obwinił nas w żartach za przyniesienie deszczowej pogody do Machu Picchu, gdyż przeważnie jest słonecznie i klarownie, opócz pory deszczowejm gdy bez przerwy leje Mimo złych warunków atmosferycznych widoki były imponujące. Ogromne góry okalające wiekowe miasto inków. Przewodnik co jakiś czas nas zatrzymywał, żeby coś zglębić, nie był jednak zbyt dobrym mówcą i generalnie nie robił dużo przystanków. Po skończeniu oprowadzania puścił nas wolno do chodzenia po "mieście" W niektórych miejscach znajdowały się pasące się lamy, żebrzące o jedzenie podekscytowanych gringosów. W tym czasie, ku naszej uciesze mgła się rozrzedziła. Weszliśmy na prawdopodobnie najlepszy punkt widokowy w Machu Picchu i podziwialiśmy zjawiskowe otoczenie. Po zrobieniu wystarczającej ilości zdjęć, czyli dużo i napawaniu się magią tego miejsca zaczęliśmy powolnie opuszczać te historyczne miasto. Schodziliśmy schodzami jeszcze z parą brazylijczyków, zejście było zdecydowanie łatwiejsze, jednak, z racji tego, że schodząc pracują inne mięśnie nóg, również męczące. Po dotarciu do Aguas Calientes wyruszyłem ponownie drogą wzdłuż torów aby być na czas na miejscu gdzie miał już na nas czekać van do Cuzco. Pogoda się poprawiła i trasa nie była aż tak męcząca, jednak gdy dotarłem już do Hydroelektrki, czyli miejsca gdzie miał na mnie czekać nasz przewodnik, żadnej ze znajomych twarzy nie spotkałem, a zapytany gościu, akurat tam się znajdujący nic mi pomocnego na ten temat nie mógł powiedzieć. Wyszło na to, że pokonujący tę trasę turyści z mojej grupy pociągiem dojechali szybciej, i przewodnik zapomniał o swoich parokrotnie wypowiedzianych słowach w moją stronę, że na mnie zaczeka. Na całe szczęście akurat odjeżdżał jakiś typek z dwoma francuzami na tylnych siedzeniach i zaprosił mnie do samochodu. Podwiózł nas do najbliższej miejscowości Santa Teresy, gdzie od razu po wyjściu z samochodu i uiszczeniu opłaty wsiedliśmy do vana kierującego się do kolejnego miasteczka na trasie do Cuzco. W tym kolejnym miejscu, czyli Santa Marii mieliśmy przesiąść się do kolejnego vana. Kierowca gdy nas zobaczył i zapewnił, że jedzie do Cuzco, a także, że już ruszamy, po chwili zmienił zdanie i powiedział, że musi zaczekać na kolejnych pasażerów. Po pół godzinie gdy nikt się nie zjawił, ponownie zapewniał, że już jedzniemy. Dopiero gdy po kolejnych trzydzistu minutach powiedzieliśmy mu, żeby oddał nam pieniądze, bo chcemy pojechać innym vanem do Cuzco, który liczyliśmy, że zaraz się pojawi zdecydował się, że już jedziemy. Na jego szczęście chwilę przed zjawiła się kolejna pasażerka i wyruszyliśmy do Cuzco, czyli jakieś 6 godzin drogi. O 24 byliśmy w Cuzco, nieszczery kierowca nie wysadził nas jednak nigdzie w pobliżu Plaaza de Armas, tylko w miejscu gdzie stacjonowały vany podróżnicze tej firmy, zarzekał się, że nie może wjeżdżać do centrum historycznego. Nie wiem czy to prawda, czy nie, przypuszczam jednak, że nie. Wsiedliśmy więc w taksówkę i za drobną opłatą dojechaliśmy do centrum i rozeszliśmy się do swoich hosteli, zmęczeni, ale pełni wrażeń i mentalnych obrazów Machu Picchu. Kolejnego dnia po wstaniu i zjedzeniu śniadania, wytłumaczyłem pracownikowi hostelu co zaszło na wycieczce do Machu Picchu i opowiedziałem o całej nierzetelności naszego przewodnika. Zapewnił mnie, że jeszcze nigdy do takiej sytuacji jak moja nie doszło i na pewno otrzymam pieniądzę, które miały pokryć powrót z Machu Picchu i przejazd pociągiem. Niestety to doświadczenie ukazuję trochę ciemną stronę tak turystycznych miejsc. Często miejscowi oferujący różnego rodzaje usługi mocno kręcą, czy naciągają. Jedyną pamiątką jaką kupiłem w Cuzco jest szal, który był tani i przy okazji wieczorami użyteczny. Na koniec pobytu w Cuzco byłem już zmęczony cominutowym powtarzaniem "no gracias" do kolejnego gościa oferującego mi swoje wyjątkowe dzieła. Po uspokojeniu mnie przez hostelarza poszedłem na kawę do znajdującego się przy głównym placu Starbucksa, o dziwo po wejściu ujrzałem znajome twarze z wycieczki na Machu Picchu dnia wcześniejszego. Spędziłem cały dzień z ziomeczkami z Ekwadoru, pokazali mi polecone im przez jakąś znajomą miejsca: dobry punkt widokowy na miasta, oraz ulicę na której znajdują się tanie restauracje z jedzeniem gdzie jedzą miejscowi, w których stołowałem się każdego dnia aż do opuszczenia Cuzco. Z pewnością 99% tych restauracji nie przeszło by kontroli sanepidu, ale nie szczególnie miałem opory tam jeść i na całe szczęście żadne sensacje żołądkowe mnie nie spotkały. Tego samego dnia, późnym wieczorem chłopaki wyruszali do Puno, więc zdecydowaliśmy, że spotkamy się jeszcze trochę czasu przed ich wyjazdem i wypijemy pisco na ławeczce przy placu głównym. Jednego z kolejnych dni siedząć sobie na ławe na Plaza de Armas zagadałem jednego siedzącego nieopodal gostka o warte odwiedzenia miejsca życia nocnego Cuzco.Osoba z Limy powiedziała mi nawet wcześniej, że ludzie z Limy jeżdżą do Cuzco specjalnie na imprezy. Po chwili gadka z gostkiem się rozwinęła i trochę pogadaliśmy aż do momentu gdy przyszły trzy koleżanki na które on czekał. Zaprosili mnie, żebym poszedł z nimi na impreze, nie miałem szczególnie planów, więc skorzystałem z zaproszenia. Po sprawdzeniu dwóch pobliskich miejsc. pojechaliśmy do jakiejś większej dyskoteki. Sporo tańczenia salsy zmęczyło i zmieszane z alkoholem spowodowały szybkie zaśnięcie po powrocie do Hostelu. Było jeszcze wiele rzeczy o których mógłbym wspomnieć. Wjazd na górę Cristo Blanco z monumentem Chrystusa, poznany amerykaniec, propagandysta pozytywnego działania narkotyków, pisarz, który dosiadł się do mnie gdy siedziałem pewnego razu na Plaza de Armas i zaczął rozmowę, którą prowadziliśmy dłuższy czas na temat literatury i historii i jeszcze pare różnych sytuacji o których już Wam będę musiał opowiedzieć więcej innym razem:)
  3. Czas na zdjęcia!
  4. Jedna z ciekawych tradycji gwatemalskich. Po przybyciu do Chimbote nasz koordynator zlecił nam wybranie sobie daty na urodziny CHimbotańskie i liczby lat, które mielibyśmy skończyć. Ważnym elementem każdych urodzin był tort. Wg. zwyczaju gwatemalskiego gdy pojawia się tort na urodzinowym stole solenizant powinien wziąć gryza tortu, bez użycia sztućców, w momencie gdy zbliża się do tortu, zawsze znajduje się za nim osoba, która czycha żeby przycisnąć jego twarz do tortu. Oczywiście po pierwszym razie i wyjaśnieniu nam zasad tej tradycji pojawiły się różne strategie unikania umorusania całej twarzy, czasem włosów tortem, zawsze jednak kończyło się tak samo, kończyliśmy wszyscy z pewną ilością kremu na twarzy:)
  5. Jeden raz miałem okazję spełnić swoją funkcję dyrektora artystycznego klubu filmowe i wybraliśmy się do centrum kulturalnego Chimbote, gdzie udostępniono nam sporą salę z projektorem i mogłem puścić dla reszty film. Nie chciałem wybierać nic zbyt ciężkiego, ani zbyt lekkiego. Zdecydowałem się wyświetlić "Moonrise Kingdom' Bardzo dobry, wesoły i dobrze zrobiony film ze świetnymi aktorami. Kto nie widział, polecam!
  6.  Na jedne urodziny oprócz tortowej gry pojawiła się pinata wypełniona cukierkami:)
  7.  Chimbotańska rodzinka w uścisku.
  8.  Uczniowie wiedzieli co lubię, przygotowali ceviche!
  9.  Audrey moja współpracowniczka, od małego grająca na pianinie, pewnego razu nasz dobry koordynator zorganizował salę z pianinem w kościele mormońskim. Ku mej uciesze, jedymi z ulubionych utworów Audrey są dzieła Chopina:)
  10. Rysunki naszych twarzy przygotowane przez jakiegoś kolege Abdiego.
  11.  Katedra Limeńska, dziwna sprawa, że nie mają organów tylko akordeon.
  12.  W dzielnicy Limy Barranco jest wystawa rysunków o tematyce energetycznej, w wielu występuje mi bliska żarówka:)
  13.  Pożegnalny widok na port Chimbote.
  14.  Jeden z wielu w tym stylu kościołów w Cuzco.
  15.  Katedra w Cuzco, podobnotrzecia największa w Ameryce Południowej.
  16.  Niebo jakby chciało kreatywnie upiększyć zdjęcia...
  17.  Ziomeczki z Ekwadoru, Andres i Santiago.
  18.  Nie ma postu bez zdjęcia zwierzaków:)
  19.  Fontanna na Plaza de las Armas
  20.  Gustowna psina.
  21.  Tak wyglądają te lokalne restauracje Cuzco.
  22.  Wystawa rzeźb z papieru w jednym z muzeów Cuzco.
  23.  Babiczki ubrane tradycyjnie aby przyciągnąć obiektywy aparatów.
  24.  Jak się robi kokę?
  25.  Obchody dnia flagi Cuzco.
  26.  Droga z Hydroelektryki do Aguas Calientes.
  27.  Mgła dodaje czaru...