piątek, 26 kwietnia 2013

To jak tutaj jest?

 Hola! Na początek kawałek do którego zainspirował mnie Jacek (wzorowy obieżyświat:) czyli "Go with a flow" bo w sumie nie ma innego wyjścia jak już się tutaj jest, trzeba iść z prądem. Nie żebym pisał to z negatywnym oddźwiękiem, Tak jak nie lubię iść z ogólnym prądem ludzi, wole bunt, tak tutaj chodzi o trochę inne znaczenie i tutaj chcę iść z prądem:)



Już parę dni tutaj jestem, trochę zdążyłem zaobserwować, trochę wywnioskować i trochę się nauczyć, bo jest czego. Na początek ludzie. Ludzie funkcjonują tu trochę inaczej. Wiadomo, jako Costenos, czyli wybrzeżowcy mają opinie "manana" Manana w najczystszej postaci, a nawet mogę powiedzieć, że to manana pomnożona przez dziesięć. Mają nawet trochę inne określenie na te zachowania, potocznie stosowane "flochos" znaczy to tyle co leniwi, powolni, wyluzowani. Mimo, że jestem tutaj krótko, można tego doświadczyć na każym kroku. Jednego dnia czekając na autobus, wsiadłem dopiero do trzeciego, który nadjechał, bo wszystkie poprzednie były wypełnione i nie było miejsca by się wcisnąć, mimo, że ludzie wciskają się tu naprawdę na siłe i starają się wykorzystać nawet minimalną ilość miejsca do maksimum, Co do komunikacji miejskiej są tu dwa rodzaje autobusów. Jedne pod szyldem "Trans metro" są na przyzwoitym poziomie, przyjeżdzają na czas, a stacje i cała organizacja jest dobrze zorganizowana. Jednakże również często bywa, że za dużo ludzi chce wejść i drzwi się nie domykają. Drugi rodzaj autobusów to takie mniej oficjalne, mniejsze, nie tak dobrze zorganizowane, ale szybsze, a zamiast klimatyzacji mamy otwarte okna pozwalające na wiaterek podczas jazdy, a lokalna muzyka leci z głośników dosyć głośno i może uprzyjemniać jazde, chociaż kierowca sprawia, że ludzie w busie wpadają na siebie jak w grzechotce. Jakość jazdy jest tutaj wspólna dla wszystkich kierowców, tych w samochodach osobowych również. Jeżdzą jak szaleni, niebardzo przejmują się zasadami drogowymi, na uprzejmość też nie ma co liczyć. Trąbią na potęgę jaklby też chcieli stworzyć jakąś niekonwencjonalną muzykę.. Jeśli chodzi o tę uprzejmość chodzi również o poszanowanie pieszych. Przejście na drugą stronę ulicy kiedy nie ma świateł jest rzeczą niezmiernie ciężką. Trzeba za każdym razem dokładnie spojrzeć kilkakrotnie w obie strony bo oprócz samochodów jeżdzą również motory i dostosowują się w stylu jazdy do kierowców samochodów. Nauczyłem się przechodzić wtedy kiedy przechodzą lokalesi, wtedy jestem spokojniejszy o skuteczność przejścia, ale oczywiście z ograniczonym zaufaniem, sam również sprawdzam czy można przejść w danym momencie. Przyznam to mnie trochę wkurza, ten brak jakiegokolwiek szacunku dla pieszych, skoro są tacy wyluzowani, i wszystko mają w nosie, mogliby na pare sekund przystanąć aby uprzejmie przepuścić pieszego:) Co dalej, a może chodzniki. W dzielnicy której mieszkam, czyli San Isidro są dosyć wysokie i ciężko się po nich idzie bo cały czas tzeba na jakieś stopnie wchodzić lub schodzić i ogólnie są dosyć wybrakowane, mają sporo dziur. Podobno ich wysokość służy temu aby podczas pory deszczowej woda nie miała szans wlewać się do domów.Oprócz tego zdążyłem się troche poduczyć oznakowania ulic dzięki czemu myślę, że już nie będę musiał pytać o drogę. Choć jeśli chodzi o to lokalesi byli pomocni i zawsze jak pytałem tłumaczyli jak mam iść albo nawet kawałek się ze mną przeszli by już nie było szansy abym zgubił drogę, a na szczęście mój level hiszpańskiego pozwala mi prowadzić takie raczej proste rozmowy.Od czasu do czasu można spotkać jakiegoś bezpańskiego psa lub kota pałętającego się po osiedlu lub zwyczajnie śpiącemu. Można również spotkać coś innego ale o tym później. Byłem również m.in. na uniwersytecie, w którym siedzibe ma Aiesec i studiuje większość osób, które tu poznałem. Uniwersytet o dobrym standardzie , nawet ładny, podoba mi się to, że większość przestrzeni jest otwarta i jest sporo kolumn wokół "korytarzy" Jednak uczenie się na uniwersytecie jest tutaj podobno bardzo drogie, ktoś mi mówił, że nawet 2tys. dolarów miesięcznie, ale nie wiem czy to prawda bo brzmi jakos za bardzo horendalnie. Przechodząc do miejsca w którym mam pracować jako nauczyciel angielskiego, jest to swego rodzaju centrum tego typu inicjatyw. Zwie się "System center" i ma dwa oddziały z klasami itd. Poznałem kilka osób, które w tym tygodniu kończą swoje praktyki, są to głównie niemcy nie mogę znieść kiedy rozmawiają między sobą po niemiecku. Nie bierzę się moja niechęć do niemców jedynie z uprzedzeń mających źródło w historii, ale po prostu nie znoszę tego języka. Jest toporny, niemelodyjny, brzydki, i nie znam chyba żadnego słowa ładnie brzmiącego po niemiecku. Moja niechęć może się również brać z faktu, że przez kilka lat byłem uczony niemieckiego, nie miałem jednak żadnej motywacji żeby się go nauczyć i ta uraza do języka jest we mnie wciąż żywa. Jeśli chodzi o ludzi, są raczej w porządku, bez przesady ale ok:) I nawet muszę wspomnieć, że są w miare uświadomieni o historii, gdyż chyba nawet wszyscy byli na wycieczkach szkolnych w Oświęcimiu. wczoraj, mieli imprezę  pożegnalną, i dzisiaj jest kolejna, bo w sobote/niedzielę wracają na niemiecką ziemię. Jeśli chodzi o moją pracę to w sumie niewiele o niej wiem póki co. Przed przybyciem tutaj byłem raczej nastawiony, że kiedy dotre ludzie organizujący to "wszystko" wykarzą się jakąś inicjatywą, przedstawią mi materiały których mam uczyć, albo chociaż tematy, tak dobrze jednak nie jest i wszystko powoli się klaruje. Wiem już, ile będę miał grup, czego ich mniej więcej będę miał uczyć, jakie admanistracyjne prace poza tym będę miał wykonywać. Dziś idę ustalić dokładnie grafik z szefową, i zaczynam pracę chyba w środę czyli 1 maja.. Może te organizacyjne sprawy poszłyby szybciej ale akurat przez 3 dni szegowa była chora. Dzięki temu, że nie pracuję mam więcej czasu na uczenie się miasta itd, więc nie narzekam:) Nie obawiam się samych zajęć bo miałem okazję oglądać lekcje prowadzone przez niemiaszków i nie są raczej zbytnio wymagające. Studenki przychodzą z własnej woli aby podszkolić swój angielski, albo żeby przygotować się do jakichś swoich egzaminów w szkołach. Podobno czasem przychodzi ich 15 a czasem 1, a tematy i sposób prowadzenia mogę zaproponować jaki chcę, więć w sumie podoba mi się ta wolność i swoboda do robienia lekcji jakie tobie również odpowiadają, a nie tylko sztywne odtwarzanie materiału. Wczoraj w System Center, na pożegnanie niemców, i przywitanie mnie i kolegii z Francji zaprezentowano nam nawet na żywo tradycyjną muzykę karaibską i taniec. Film poniżej.Muzyka sama zachęca do tańca.Jeśli chodzi o poznawanie kultury byłem również w muzeum Karaibskim, gdzie można zobaczyć zebrane przedmioty użytkowe w dawnych czasach na tej ziemi,filmy na temat tańca i fiest, i wiele inny szczegółów o kulturze karaibskiej.

No to pewnie większość z czytających chętnie przeczytałą by coś o jedzeniu? Jedzenie przyznam trochę mnie zawiodło, gdyż przez to, że Barranquilla leży na Karaibach i ma spory port oczekiwał, że wszyscy tu jedzą dużo ryb i owoców morza, które uwielbiam. jest niemniej nieco inaczej. Jedzą dużo ziemniaków w różnej postaci, specjalne banany zgniecione na plcki i usmażone, ryż z kurczakiem, i ogólnie mięsą. Najbardziej póki co smakowały mi empanady. Pewnie dlatego, że trochę przypominają swojskie pierogi:) oraz tutejszy ser costeno, jest biału mocno słony, wkonsystencji troche pomiędzy naszym żółtym serem a białym. Uwielbiam sery i ten podobno charakterystyczny dla tego regionu jest najlepszy. Mój buddy po tym jak usłyszała o moich ulubionych smakach zapewniła, że zabierze mnie do portu do jakieś restaruracji, którą zna gdzie podają świeże owoce morza. A co do mojego buddy'iego, jest ok nazywa się Gina, jest pomocna i wygadana. Możliwe, że zabierze mnie razem ze swoją rodzinę na jakąś wycieczkę koło 10 maja, poza tym liczę że uda mi się pojechać na najbliższą plaże, podobno jakies 45-60 minut autobusem, a z tego co słyszałem jest tam pięknie. Oczywiście muszę również wybrać się prędzej, czy później do Cartageny, kóra słynie tu ze swoich kolonialnych budynków. Niestety mam złą wiadomość dla tych, którym chciałem wysłać pocztówki, tutaj w Barranquilli nie ma pocztówek, a przynajmniej bardzo ciężko je znaleźć, a poczta podobno jest jeszcze trudniejsza do znalezienia, więc niestety nie będzie pocztówek z Kolumbii:) Z atrakcji na które czekam to jest również mecz miejscowej drużyny Junior. Następny bodaj w piątek, mam zamiar również zakupić jakąś koszulkę reprezentacji Kolumbii:) Dobra na dziś tyle wystarczy, mogę jeszcze wspomnieć tylko,że dzięki temu gdzie jestem godzina również jest inna i mogę spokojnie oglądać jak mam czas meczyki nba o godzinie 15-22 więc to mnie się też podoba:)

Poniżej filmik i parę zdjęć, do pczeczytania!







Jaszczur przechadzający się po uniwersytecie...
A tu kiciuś śpiący w gąszczu.



Charakterystycznym zjawiskiem tutaj jest to, że na ruchliwych skrzyżowaniach, przy światłach stoją swego rodzaju akrobaci, np. tutaj stoją jeden an drugim i w dodatku żonglują nożami. Na innych skrzyżowaniach widziałem żonglujących piłkami lub obręczami, zdarzają się także mimowie:)


Częstym widokiem są również psy samotnie pałętające się po ulicah, lub śpiące na chodnikach tak jak tu.


 zdjęcie z muzeum.



A tu psina śpiółka pod marketem:)






1 komentarz:

  1. mam taką teorię, że im bardziej klimat gorący, tym kierowcy trąbiący ;) Tak samo jest w Egipcie np, i te wysokie krawężniki, raczej po to by nikt po chodnikach nie jeździł albo nie parkował.
    Psy jak koty, podwórkowe, mam nadzieję, że ludzie dla nich życzliwi.

    ps. super relacja:))

    OdpowiedzUsuń