środa, 17 lipca 2013

3 dni w autobusie aby tu dotrzeć/ 3 days in a bus to get here!

Trochę mnie to kosztowało aby tutaj dotrzeć, ale się udało. Opuszczałem Bogote z ulgą. Byłem zmęczony chorobą wysokościową, która mnie wykańczałą doszczętnie. Przez pięć dni w Bogocie jedynie pierwszego dnia gdy jeszcze nie czułem się chory zdążyłem pokorzystać pozytywnie z tego czasu. Kolejne dni starałem się coś zwiedzać i byłem w paru miejscach, ale chodziłem ciutkę bardziej jak zombie, niż jak podekscytowany turysta. Nie spodziewałem się, że ta wysokość tak mocno na mnie podziała. Gdy stawiłem się na dworcu i oczekiwałem autobusu jadącego z Caracas, aż na samo południe do Chile, miałem w myślach już tylko to aby zejść niżej i poczuć się w normalnie. Autobus w końcu się zjawił o 20 i mogliśmy po chwili wyruszyć.Autobus  nie był na szczęście przepełniony, a co więcej trafiło mi się, że nikt koło mnie nie zasiadł i miałem nadzieję, że ten stan utrzyma się przez całą podróż,co znacznie ułatwiłoby spanie. W sumie przyznam, że te trzy dni w autobusie, teraz po skończeniu tej mordęgi to dla mnie jak jedna podróż o nieokreślonym czasie. Noce i dnie zlewały się w jedno, zwyczajnie wciąż jechaliśmy, a godzina, czy data nie miały znaczenia. No może dla niektórych pasażerów tak, którzy o określonych godzinach dopominali się o postój na śniadanie czy obiado-kolację. Ja dalej nie miałem apetytu a gdy byłem głodny to głównie tuńczyk z puszki i krakersy ładowałem do brzucha, albo jakaś kanapka ze stacji bądź od sprzedawcy wizytującego nasz autobus. Pierwsza noc minęła szybko i  wygodnie, bo autobus jeszcze nie był pełny i mogłem się rozłożyć nawet na czterech siedzeniach, obudziłem się nad ranem i lada moment byliśmy na dworcu autobusowym w Cali, wciąż w Kolumbii, wciąż wysoko. Z tego co mi mówiły różne osoby dopiero jakiś czas po przekroczeniu granicy Ekwadorskiej mieliśmy zjechać z gór, więc wciąż daleka droga. W Cali dosiadła się znaczna ilość osób, jednak nikt nie usiadł obok mnie, jest dobrze. Kontynuowaliśmy drogę przez górskie krajobrazy w Andach. Droga była dosyć kręta, a przez okno można było podziwiać imponujące widoki gór w oddali.  Co jakiś czas przejeżdżaliśmy przez jakiś tunel bądź tuż obok górskiej skarpy. Po Całym dniu jazdy w nocy dotarliśmy do granicy z Ekwadorem. Po rutynowej kontroli paszportowej mogliśmy jechać dalej. Na początku w Ekwadorze krajobraz nie zmienił się znacząco, jednak już nad ranem można było zaobserwować zmiany. Było bardziej zielono i już nie otaczały nas ogromne gór, a raczej z obu stron pola bananowe, bądź dżungla tropikalna. Poza tym nie za dużo do opisywania. Pola bananowe, pare wiosek, jedno miasto Quito i tyle. Innymi atrakcjami podczas podróży były bez przerwy puszczane filmy. Raczej nic specjalnego, w większości hollywodzka papka niskich lotów. Zabawny jest czasami dubbing hiszpański, gdy jakiś hiszpański głośik jest podkładany pod np. Jack'a Nickolsona.Jak się trafił nieźły film to i obejrzałem, jak był to chłam, czego puszczali sporo to raczej przymykałem oko i kimałem. Kolumbijczycy mają raczej niewyszukane poczucie humory, gdy leciała jakaś typowa, hollywódzka komedia romantyczna, o której nigdy nawet nie słyszałem, która dla mnie nie była w żadnym momencie śmieszna, a oni chwilami rozśmiewali się do rozpuku widząc jakieś proste, standardowe, żarty, które nie potrafiły wywołąć minimalnego ruchu moich ust składających się choćby do uśmiechu politowania. Oprócz filmów i oglądania krajobrazów trochę czytałem, ale mało bo jakoś nie czułęm się na czytanie i gdy zaczynałem czytać czułem się gorzej, oraz rzecz jasna rozmowy i poznawanie ludzi z autobusu.Nie wiele tu do opowiadania. Wokół mnie siedziała spora rodzina, dwie młode parki z dziećmi, których płacz czasem był męczący. Sympatyczni młodzi tatusiowie, jeden z nich w koszulce Falcao, czyli boga piłkarskiej reprezentacji studiował nawet prawo w Madrycie. W autobusie poznałem jeszcze nowobogackiego czilijczyka z wystylizowaną fryzurką i kolczykiem w uchu, czy około czterdziestoletniego nauczyciela angielskiego z Medellin, który obecnie wyruszył w poszukiwaniu pracy do innych krajów, a jego dziecko,zostało z babcią. Dziwny koleszka ale trochę bagaż doświadczeń podróżniczych ma. Z tego co mówił mieszkał w Hong Kongu przez pare lat. Przebywał również dłuższy czas w Anglii gdzie nauczył się przyzwoicie mówić po angielsku. Bardzo szukał rozmów ze mną, kiedy ja nieszczególnie do kontaktu z ludźmi dążyłem czując się przez całą podróż zmęczony. Polubiłem też młodą parkę z Bogoty z tatuażami:) Otaczający mnie podróżnicy zdążyli zauważyć, że głównie śpie i żartowali sobie nawet z tego:) Gdy dotarliśmy do granicy z Peru zaczałem czuć, że już niedługo, jeszcze tylko jeden dzień... ale ostatni dzień już minął dosyć szybko, mimo, że widoki w Peru bardzo ubogie. prawie całe Peru to pustynia. Skromne pagórki, pare wiosek i pustynia. Po używaniu dolarów w Ekwadorze mogłem jakieś grosze wymienić na peruwiańskie Sole. Jeden sol to w przybliżeniu jeden złoty, choć sol jest jednak więcej warty, porównując w przeliczeniu na dolara, jeden dolar to około 2,7 soli, a 3,24 złote, więc sol jest trochę silniejszy. Po całym dniu mając za oknem monotonny krajobraz pustynny w końcu pod wieczór dotarliśmy do Limy. Miasto ogromne, więc dojazd na właściwy dworzec autobusowy to też nieszybka sprawa, miałem tylko nadzieję, że ktoś na mnie tam czeka, bo nie byłęm tego pewien. Przed wyruszeniem do Peru napisałem jedynie osobie z Limy, że przyjadę za trzy dni, pod wieczór, nie wiedząc o której godzinie. Jednak gdy wysiadłem z autobusu od razu powitałą mnie Cheska z dwoma nnymi dziewczynami, również pracującymi w Aiesec'u na Uniwersytecie w Limie. Zabrały mnie do mieszkania rodziny u której zostanę w czasie pobytu w Limie. Bardzo sympatyczna rodzinka, mieszkająca na spokojnym osiedlu oddalonym jakieś 40 minut autobusem od centrum. Po domowej kolacji, gorącym prysznicu (cóż za przyjemność, w Barranquilli nie mają ciepłej wody w kranach) położyłem się w wygodnym łóżku i momentalnie zasnąłem z uczuciem satysfakcji, że tu dotarłem.

Opisy Limy wkrótce, póki co napomnę tylko, że miasto jest ogromne, mają setki autobusów, raczej niezorganizowanych przez żadną z instytucji, żeby sprawnie się nimi poruszać to trzeba tu jakiś czas pomieszkać. Odwiedziłem główny plac Miasta Królów czyli Plaza de Armas, oraz muzeum, a także byłem na uniwersytecie gdzie poznałem paru ludzi pracujących z Aieseciem i jedną dziewczynę z Maroko, która także właśnie tu przyjechała na praktyki. Dowiedziałem się również, że dwa tygodnie, w Limie będą poświęcone jedynie na lekcje hiszpańskiego oraz poznawanie miasta.










POST IN ENGLISH!!!!!!
It cost me a bit to get here, but I finally made it. I was leaving Bogota with a relief. I was tired with altitude sickness, which was squeezing last drops of energy from me. Through five days that I spent in Bogota only during the first day, when I wasn't feeling sick yet, I could use properly the time there. Following days I also tried to see something, and I was in couple of interesting places, but I was wandering a little more like a zombie, than an excited tourist.I didn't expect that this height will influence me soo hard. When I arrived at the bus station and I was waiting for a bus which was going from Caracas down south to Chile, I had in my mind only the thought to finally get lover and feel normally. The bus finally came at 8, and after a moment we were able to start our trip. Fortunately bus wasn't full, what is more, I was lucky and nobody was sitting next to me, so I had two seats just for myself. Of course I hoped it will stay like this through whole travel. Now after finishing this tree days of drudgery I cannot really separate the days, or hours. This trip passed in some indefinite time, nights and days were fading into one, and we were just going all the time.The date or time was not important, or maybe for some of the travellers they were important, cause from time to time they were claiming for some stop for the breakfast or dinner. I still didn't have much of an appetite, and when I was a little hungry I just placed some tuna fish and crackers in my stomach, or some sandwich from the gas station. First night passed really quickly and comfortably cause bus was still not really full and I was able to lay my legs on some neighbouring free seats. I woke up in the morning and a moment after we were on the bus station in Cali, still in Colombia, still really high. From what some people told me, not only after some time in Ecuador boardery we will go a little lower., so still I had a long way to go in heights. In Cali large amount of people joined the happy trip. However, still none was sitting next to me. We continued our road through mountain landscapes in Andes. The road was a bit winding, and through the window we could admire impressive views of mountains in the distance. Every now and then we were going through some tunnel or just next to some mountain edge. After whole night we arrived to the boarder with Ecuador. After passport routine check, we could continue. At the beginning in Ecuador the landscape didn't change significantly, but in the morning we could have observed some changes. It was greener and the mountins didn't surround us anymore, rather bananas fields from both sides, or tropical jungle. Beside that there were not a lot to describe. Banana fields, couple of villages, one city Quito and that's all. Other attractions during the trip were constantly played movies. Mainly some rubbish, piece of shit, hollywod movies of low standards. Spanish dubbing is sometimes funny when some spanish squeaky voice is dubbed for the GREAT Jack Nickolson.When some good movie was showed I watched it, and when it was a rubbish piece of shit movie, I turn a blind to my eye and slept. Colombians have rather simple type of humour.When some typical, hollywood romantic comedy was played of which I didn't hear in my life, and which was not even in one second funny, the other passangers at times were laughing quite hard, and those jokes couldn't even cause a minor movement of my lips in the direction of smile. Beside movies, and watching landscapes I read a bit, but not as much as I expected, cause I didn't feel too good. When I read I felt worse. Ofcourse there were also conversations and getting to know people from the bus.Not a lot of action, not to much to write about. Around me some Colombian family was sitting, two young couples with kids, whose cry sometimes was tiring. Friendly young daddys, one of them was wearing Falcao t-shirt, the god of football national team. He was even studying law in Madrid. In bus I also met some fancy young Chillean with stylised hair, and earing, or in his forties english teacher from Medellin, who now started his trip to south america in search of some vocation, and he left his sixteen years old kid with grandmother. Weird dude, but he has some experience in travelling. From what he told me he was living some time in Hong Kong, and he was speaking Cantoneese. He was also in England for some time, and that's why he spoke quite ok english. He highly sought talks with me, when I not particularly stroved for the contact with people, because of feeling sick during whole trip. Surrounding me people was later joking when I was changing my position to recumbency, cause for them I was sleeping all the time:) When we arrived to the boarder with Peru, I started to feel that we are getting closer, we are gonna be in Lima soon!, there's only one more day left to go! And the last day in the bus went quite fast, although the views were rather poor. Almost whole Peru is a dessert. Modest hills, couple of villages, and dessert. After using some dollars in Ecuador I could exchange some little money to peruvian soles. Soles are quite similar to zlotys. Some prices are even cheaper than in Poland. After whole day with monotonuous dessert like landscapes we finally made it to Lima. Enormous city of Kings, so the way to get to the certain bus station took some time in traffic jams. I was only hoping that someone will be waiting there for me, because I wasn't really sure. Before getting on the bus in Bogota, I wrote only to one person that in three days, in the evening I will be in Lima. However when I got off the bus I was welcomed by Cheska with two other girls, who are also working in Aiesec in the University of Lima. They took me to the apartment of the family I will stay with during the time in Lima. Really nice family, living in calm neighbourhood, some 40 minutes in the bus from the city center. After typical,good, house-like dinner, hot shower( what a pleasure, in Barranquilla they don't have hot tap water) I went to sleep in comfortable bed and just the second after I fell asleep with a feeling of satisfaction that I made it here.


 a view from Monseratte in Bogota.


 the beard is getting dangerously long...
























Bienvenido en Peru!

1 komentarz:

  1. Mam wrażenie, że pisałeś tekst po angielsku a dopiero później tłumaczyłeś na polski:)

    OdpowiedzUsuń