środa, 15 maja 2013

Tayrona

Spotkanie było ustalone na godzinę 7.30 na stacji autobusowej Joe Arroyo. Adam przybył pierwszy. Zazwyczaj nie jest pierwszy na umówionych spotkaniach, jednakże mieszka najdalej i musiał mieć trochę zapasu w razie niespodziewanych wydarzeń, jak np. zbyt pełnego autobusu żeby wsiąśc, choć trzeba przyznać, że o tej godzinie raczej takie sytuacje się nie zdarzają. No dobrze, był pierwszy, z zapasem pół godziny, więc wybrał się do sklepu po wodę. Drugą osobą w umówionym miejscu rozpoczęcia wycieczki był Hanes. Dwudziestosześcioletni Niemiec, z dość mocno widocznym postępującym ubytkiem włosów na głowie, co sprawia, że wygląda na więcej lat. Przyodział jednak sympatyczny kapelusik wikliniany, który ukrywał jego ubytek. Dobry chłopak, raczej bez innych odznaczających go elemetów. Spokojny, inteligentny, wyważony. Zasłużył sobie parokrotnym pomysłowym radzeniem sobie z drobnymi problemami echnicznymi na ksywkę McHanes oraz Hanes Bond:) Kolejną osobą gotową na podróż była Joana. Joana jest z Portugalii, miła dziewczyna, wyluzowana, nie jest ani zbyt atrakcyjna, ani zbyt brzydka. Filigramowych rozmiarów. Nie stanowi dla niej problemu, że chłopacy czasem sobie żartują zwracając się do siebie "nigga" albo "bitch" Widocznie spodobało jej się tego typu przekomarzanie i sama włączyła się do zabawy.Jako czwarty przybył Aymen. Trochę późno, co dziwne bo mieszka najbliżej miejsca spotkania, ale usprawiedliwił się potrzebą pódejścia do bankomatu aby wypłacić pieniądze. W tym momencie Adam przypomniał sobie, że przybył wcześniej aby podejść pod mieszkanie Aymena i razem z nim pójść po pieniądze, trudno jest bez gotówki i niestety karta kredytowa niezbyt często jest pomocna, jedynie w lepszych restauracjach i supermarketach, w reszcie miejsc, nie. No to ruszają. Podjechali autobusem na bulwar Simona Bolivara, z którego wsiedli do autobusu wiozącego ich do Santa Marty. Miejsca służącego jako łącznik w podróży do innych miejsc.Po godzinie jazdy dotarli do Santa Marty, a po wyjściu z autobusu jak można było przypuszczać, ujrzeli czekających kierowców autobusów jadących do różnych miejsc. Dogadali się z jedym z nich, oczywiście ciutkę utargowali, więc cena jest ok., jadą dalej. O dziwo ta podróż była dla nich nieco bardziej szczęśliwa niż, poprzednia wycieczka do Palomino. Tym razem trafili na lepsze autobusy, które nie zatrzymywały się co pół godziny na pół godziny, więc cala droga została pokonana sprawniej. Po godzinie z Santa Marty mogli wysiąść w Tayronie. Bardzo starym parku krajobrazowym, z licznymi pięknymi plażami, campingami, gigantycznymi głazami oraz pięknym dzikim lasem, z równie pięknymi i bardzo ciężkimi do pokonania ścieżkami. Po wyjściu usiedli w przydrożnej restauracyjce, zjedli obiad, taki jak prawie wszędzie podają, ryż, patacones(czyli smażony w plastrach banan, smażony kurczak, lub inne mięso, oraz trochę sałatki. Po piosleniu się ruszyli do wejścia do Parku Tayrona. Ten park jest bardzo skrupulatnie strzeżony. Na wejściu najpierw trzeba odpowiedzieć na pare typowych pytań jednego typka z ochrony, który w tym czasie sprawdza twój cały bagaż. Szuka niebezpiecznych przedmiotów, narkotyków, oraz alkoholu, bo co warte podkreślenia, nie wolno wnosić alkoholu na teren parku! Trochę to dziwne i przesadzone ale cóż. Następnie kolejna budka w której trzeba podać do skopiowania swoje dokumenty i podpisać jakiś papierek. Oczzywiście jak na wszystko w Kolumbii trzeba swoje odczekać, gdyż nie spotkałem osoby, która w swojej pracy nie ruszała się jak mucha w smole, w sumie podobnie jest jeśli chodzi o chód po ulicach. W europejskich miastach mówi się, że turystów można łatwo zauważyć bo chodzą powoli i oglądają miasto, a tutaj chodzi każdy w tempie turysty, nigdy się nie śpieszy, jedynie na drodze w samochodzie. Ok wróćmy do naszych podróżników. Po przejściu przez niezbędne formalności aby móc łaskawie wejść do parku wsiedli do małego busiku, który miał ich podwieźć do miejsca od którego będą musieli iść sami.Wysiedli, otrzymali niezbędne rady którędy iść, aby dojść do konkretnego miejsca. Dzień wcześniej na imprezie urodzinowej Hanesa dostali od Guillerma dokładny opis jak wydostać się najprościej z Barranquilli do Santa Marty itd. oraz która plaża w Tayronie jest najbardziej godna odwiedzenia. Wskazał Cabo, plaża będąca najdalej od wysadzenia nas przez kierowce autobusu ale podobno warto. Ruszyliśmy ścieżką leśną, z poćzątku nie było tak źle, jednak jak to bywa im dalej w las.... ścieżka robiiła się bardziej wymagająca. Czasami polegała na chodzeniu po wielkich głazach pod górkę albo w dół, czasami na przejściu przez strumyczek, a kiedy indziej na spacerze po plaży Zdarzają się również końskie odchody, bo koń jest przez niektórych używany do poruszania się po owych ścieżkach.. Nie było lekko, tymbardziej przy ponad 30 stopniach i rażącym słońcu. Koszulka Adama była całkiem mokra, łyśinka Hanesa po zdjęciu kapelusza odbijałą światło, a Aymen najbardziej zdeterminowany nadawał całkiem szybkie tempo. Po mozolnej trzy godzinnej przeprawie, przeplatanej jednak pięknymi widokami dotarli do Campingu przed plażą do której ostatecznie smierzali czyli Cabo. Stwierdzili, że dalej nie ma sensu się męczyć, zawsze mogą następnego dnia z rana przejść się do Cabo. Zatrzymali się w Kampingu nad plażą Piscina(czyli basen) Zaoferowano im spanie na hamakach, nikt nie miał przeciwskazań, wszyscy byli raczej bardzo chętni aby spróbować. Spanie na hamakach jest raczej tanie jednak restauracja na tym kampingu była dosyć droga. Wieczór uprzyjemnili sobie kolacją i grą w karty, dla niektórych były to nowopoznane gry "uno" oraz Idiot (jak Idiota Fiodora Dostojewskiego, polecam, Dostojewski zawsze spoko) Na koniec wieczoru poszli na plażę, gdzie trwały różnorakie konwersacje z rozsianymi bogato gwiazdami na niebie w tle. Zaśnięcie w hamaku po tak wycieńczającej przeprawie przez las nie było dla żadnego z nich problemem. Obudzili się bardzo wcześnie bo już po 7, widocznie chamaki do długiego spania jednak nie są najlepsze. Po śniadaniu(oczywiście jajeczniczka) Wyruszyli w stronę Cabo. Ponownie musieli wrócić na niezbyt relaksacyjną drogę ale mieli w myśli to, że przecież to nic w porównaniu co przeszli dzień wcześniej. Minęli jedną inną plażę z campingiem, i dotarli do upragnionego miejsca, Droga zajęła około godzinę To co ujrzeli w zupełności spełniło ich oczekiwania. Piękne, czyste, plaże. Naokoło zalesione góry, a przy plaży góra z kamieni a na szczycie jakaś chatka. Do tego pogoda dodawała barw oraz uczucia radości i raju. Po wybawieniu się w odświeżającej wodzie położyli się na plaży i mogliby tak już zostać. Co do słońca trzeba przyznać, że za długo wyleżeć się nie dało i co jakiś czas trzeba było wskoczyć do wody aby uniknąć usmażenia. Wypoczywali tak do 14 i stwierdzili, że trzeba wyruszyć w drogę powrotną biorąc pod uwage, że droga na przystanek autobusowy zajmie im ok 4 godziny, a autobusem do Barranquilli około 3 godziny. Utworzyli plan, wedle którego aby się nie zmęczyć mieli zatrzymywać się na plażach po drodzę na odpoczynek i zebranie energii, a następnie kontynuować wycięczającą trasę. Było jeszcze ciężej niż dnia poprzedniego. Słońce grzało mocniej i mieli trochę więcej drogi jak na jeden raz. Po drodzę dwukrotnie skorzystali z kręcących się po ścieżkach sprzedawców lodów, oraz zrobili pare przystanków. Ostatecznie dotarli, głodni, spoceni i wymęczeni do miejsca z którego miał ich zabrać autobus. Spróbowali jedzenia w innej restauracji. O dziwo ta restauracja miała rybę, co skutkowało tym, że każdy z nich skusił się na rybę. Niestety spotkała ich nie miła sytuacja. Mianowicie, jak to z tym czekaniem bywa musieli trochę poczekać na autobus. Autobusy przejeżdżały dosyć często, niemniej, wszystie były pełne a autobus nawet się nie zatrzymywał!Ta sytuacja brała się z faktu że był to dzień świąteczny w Kolumbii i z pewnością wiecej ludzi wybrało się na małe wycieczki. Po prawie dwóch godzinach oczekiwania, wspólnie z kilkoma innymi międzynarodowymi turystami czekającymi na autobus porozmawiali z miejscowym kierowcą tych miejszych podwożących autobusów, i po ustaleniu ceny zawiózł ich do Santa Marty. Kiedy weszli do swoich domach ulżyło im, czuli się zmęczeni, spaleni słońcem, odwodnieni. Ale nie czuli się źle, było to uczucie satysfakcji, trochę jak po skończeniu dobrego, mocnego treningu, tyle, że z pięknymi widokami:), Trochę jak poczucie zadowolenia, radości, nie wiem, chyba tak?


















good?GOOOD!




 Internacjonalna ekipka.




Tutaj pare zdjęć z innej wycieczki, która odbyła się jakiś czas temu. Pojechaliśmy zobaczyć miejsce w Barranquilli w którym rzeka płynie obok morza. Wrażenie trochę jak na Helu. Dotarcie tam było nieco zabawne bo trzeba podjechać czymś na kształt pociągu, choć bardziej to wygląda jak wózek napędzany silnikiem do kosiarki. Jest bardzo powolny, ale wiezie. Następnie trzeba przejść ścieżką bardzo kamienistą i wyboistą. Niestety trochę nad tym ubolewam, bo władze miasta mogły by z tego zrobić atrakcję turystyczną. Wybudować pewnego rodzaju chodnik, promenadę w tym miejscu. Mają w tej okolicy świeże ryby zarówno z rzeki i morza więc tylko to wykorzystać otwierając restauracje i tworząc miejsce turystyczne. Nic w tym kierunku jednak nie robią, a ja głupi nie miałem pojęcia, zę czeka nas taka ciężka przeprawa założyłem japonki, co skutkowało lekkim zadrapaniem i zamęczeniem moich stóp. Mam nauczkę, teraz już wiem, że dokądkolwiek będę wyruszał na wycieczkę, zawsze założę buty.



Oczywiście proszę bardzo, element zwierzęcy, chyba najładniejszy dotychczas?







Silnik i kierowca, MOC!



3 komentarze:

  1. Na "bogato" w wędrowanie. Kiedy człowiek się zmęczy więcej zapamięta.

    ps. kończę czytać "opowieści niesamowite" rosyjskich pisarzy i opowiadanie Dostojewskiego najlepsze.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tutaj niestety prawie nikt nic nie czyta! A sklepy z ksiazkami jedynie w galeriach handlowych i ksiazki dosyc drogie. Pozyczylem od Aymena jeden kryminal po angielsku, ale juz go wciagnalem, a teraz wzialem od niego ostatnia ksiazke Mario Vargasa Llosy po hiszpansku, ale czyta sie ciezko bo musze duzo slow sprawdzac, bo to jednak bardziej skomplikowane slownictwo niz zwykle gadki w stylu´jak sie masz?´

    OdpowiedzUsuń
  3. To może wysłać Ci paczkę malutką chociaż. Przejrzyj stronę swojego ulubionego antykwariatu, wybierz coś, ja odbiorę.

    Ps. sprawdziłam, Poczta Polska dostarcza przesyłki do Kolumbii.

    OdpowiedzUsuń