Pakujemy się na motorówkę. Jest to motorówka jednego z miejscowych organizatorów wrażeń. Z miejsca zaproponował nam multum opcji, nurkowania z maską i rurką lekko pod powierzchnią, nurkowania z butlą tlenową, polowania wystrzeliwanym karpunem na ryby, oczywiście wraz z wachlarzem miejsc, czyli plaż. Byliśmy ponownie w Parku Tayrona, tyle, że z drugiej strony w miejscowości Taganga. Małe miasteczko, raczej żyjące z turystów. Pare restauracji, hosteli i firm oferujących sprzęty do nurkowania itp. Pogoda jak zwykle piękna. Każdy z nas nakłada odpowiednią ilość kremu przeciwsłonecznego. No to płyniemy. Musimy okrążyć zatokę, pare wyrośniętych gór zwyczajnie z wody, aby dotrzeć do miejsca którego się kierujemy, czli plaży Concha. Plaża piękna, nie tak zaludniona. Po spędzonej tu relaksacyjnie godzinie, płyniemy dalej. Teraz do miejsca w którym będziemy nurkować z maskami, i polować. To miejsce jest blisko, 10 minut w motorówce i już jesteśmy pod jedną z gór. Nakładamy sprzęt i do wody. Nigdy wcześniej nie miałem okazji tego próbować. Nurkujemy zaledwie pod powierzchnią, ale widoki są imponujące. Wielkie skały obrośnięte niekiety podmorską roślinnością. Rybki pływające wokoło. Namiastka prawdziwego nurkowania z butlą tlenową. Naprawdę przyjemna rzecz:) Wracamy na motorówkę. Przewodnicy wręczają nam wystrzeliwane harpuny i tłumaczą jak z nich korzystać. Pare minut pływam i poluję. Czekam na większą rybę, żeby było łatwiej trafić. Jest! Widzę! Strzelam.... niestety pudło. Jedynie jeden z nas czyli Aymen upolował skromnych rozmiarów rybę. Jako jedynyz nas ma jakieś doświadczenie z tego typu oprzyrządowaniem. Będąc w Tunezji, wielokrotnie bawił się w te klocki z wujkiem, i to wystarczyło, by upolował rybę tylko jednym strzałem, brawo! Wracamy na plażę z której wyruszyliśmy. Nabieramy prędkości. Fale rozpryskują się o łódź, oglądam rozproszoną uderzeniami morską wodę, a w tle imponujących rozmiarów góry. Czy ja śnię? O takich rzeczach przecież się tylko słyszy od kogoś, gdzieś, więc to chyba sen:) Po powrocie do Tagangi idziemy do hostelu. Niezbędny prysznic. Jesteśmy zmęczeni i głodni. W restauracji przy samej plaży duży wybór ryb, kelnerka nawet przynosi nam ryby i możemy wybrać, na którą mamy ochotę. Wieczorem fiesta. Zaopatrzamy się w Aguardiente, czyli Amisado, które jest produkowane tuż obok bo w Santa Marcie. Dzięki temu jest bardzo tanie, a równocześnie dobre. Siadamy na plaży. Dodatkową atrakcją jest Szisza, którą z Francji zabrał ze sobą Aymen. Osobiście nie jestem fanem szisz, choć tytoń Guayabowo-Mentolowy, ma ciekawy smak/ Po dłuższym czasie, gdy spożyliśmy nasz alkohol, i spaliliśmy sziszę, ruszamy na fiestę. Kręci się tu trochę obcokrajowców, więc nie wyróżniamy się tak bardzo. Impreza udana. Jedynie jedna z kompanek podróżny trochę źle się poczuła i poszła wcześniej do hostelu. Kolejnego dnia, po śniadaniu wyruszamy na najbliższą plażę Grande. Są dwie drogi, wodą, jedną z motorówek, bądź pieszo około 15 minut. Nasz przewodnik i zapewniacz rozrywek z poprzedniego dnia nas ostrzegał, że spacerowane tą drogą nie jest bezpieczne, i lepiej popłynąć łodźią. Można jednak dostrzec, że koleszka jest troche cwany i zawsze próbuje trochę naciągnąć turystów, nie sprawia wrażenie godnego zaufania. Ostrożne dopytywanie się o szczegóły sprawia, że się wkurza i mówi, że możemy robić co chcemy. Darwin, rodowity kolumbijczyk z Barranquilli, będący z nami na tym wypadzie, zapewnia nas, że wielokrotnie szedł tą ścieżką i nigdy nie słyszał, o żadnych niebezpiecznych sytuacjach. Dodatkowo jest nas sporo, bo 8 osób, w tym 5 chłopaków. Dziewczyny jednak, decydują się na skorzystanie z motorówki, a chłopacy idą pieszo. Było warto iść. można było podziwiać widoki, i droga nie była zbyt ciężka. Dotarliśmy na plażę, nie jest imponująca, ale zawsze to plaża. Po spędzeniu na niej około dwóch godzin, wracamy do Tagangi, a następnie bierzemy autobus do Santa Marty, aby wrócić do Barranquilli. Podróż jest dość sprawna, odległość to około 80-90 kilometrów, a drogi są w bardzo dobrym stanie. Dobry weekend.
Zdjęcie męskiej części grupy, od lewej, Aymen, Darwin(chłopak pracujący w AIESECu Barranquilla, Miły, pomocny. Hannes,ja, Cameron(chłopaczek ze stanów, dokładnie to z North Caroliny, tyle, że nie studiuje na tym uniwersytecie co studiował Michael Jordan, a na drugi w North .Carolinie.
Reszta niedawno przybyłych amerykańców. Od lewej Brianna z Atlanty. Raczej cicha i spokojna diewczyna, chyba trochę nieśmiała. Becca z okolic Nowego Jorku, spełnia typowe amerykańskie cechy. Jest dobrą dziewczyną, co typowe dla amerykańców w każdym zdaniu musi użyć zwrotu "like":) i ponownie Cameron.
Ktoś nie chciałby tak pomieszkać?
Takie kaktusy.
a takie widoki.
Jakiś pomnik goryla w Santa Marcie.
To teraz pare przykładów popularnego tutaj Street Artu. Oba zdjęcia poniżej zostały zrobione w Santa Marcie. Prezentowani piraci, bo miasto raczej portowe.
Teraz zdjęcia z Barranquilli. Można zobaczyć sporo tego typu tworów. Codziennie jadąc autobusem widzę tego pełno i podoba mi się to.
A tutaj popularny w Barranquilli obraz Mony Lisy. Można go zobaczyć w wielu miejscach w Barranquilli, jednakże, zawsze wprowadzone są pewne zmiany, np gdzie indziej jest w okularach:)
A tu grupa studentów wakacyjnego kursu dla studentów prawa. Jak widać Raczej starsi uczniowie. Bardzo sympatyczni, jednak ich poziom był raczej mizerny, niektórzy raczej nie okazywali oznak logicznego myślenia, czy jakiegokolwiek potencjału przyswojenia nowego języka, niektórzy jednak widać było, że się czegoś uczą:) Chwilami zachowywali się jak duże dzieci, albo wielokrotnie męczyli o przerwę na kawę. Wakacyjne lekcje trwały przez trzy tygodnie z rzędu jedynie w soboty, jednak przez cały dzień.
Widoki gór i morza są mi znajome, zawsze piękne.
OdpowiedzUsuńPs. a to grafitti, jak koło "Estrady" na bulwarach.
Fajny trip Adaś
OdpowiedzUsuń